W sporze o Trybunał Konstytucyjny szczególnie aktywne są trzy podmioty: PiS, Platforma Obywatelska i sam Trybunał. Tu skupiam się na tym, co robi PiS; działania PO i Trybunału opiszę w kolejnym tekście.
Spory między różnymi opcjami politycznymi o obsadzanie posad sędziowskich są czymś normalnym i nie muszą świadczyć o uzależnieniu sędziów od polityków. Jest tak, ponieważ bardzo często prawo można interpretować na różne sposoby, a wybór takiej czy innej interpretacji zależy od przekonań sędziów.
Na przykład art. 38 Konstytucji mówi: Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia. Trybunał Konstytucyjny uznał, że ten przepis zabrania aborcji ze względu na trudną sytuację życiową matki, natomiast aborcja uzasadniona ciężkim uszkodzeniem płodu lub tym, że ciąża pochodzi z przestępstwa, jest w świetle Konstytucji dopuszczalna. Innymi słowy, ludzie mają prawo do życia już przed urodzeniem, ale są tu wyjątki: prawo do życia nie przysługuje na przykład osobom z zespołem Downa czy dzieciom poczętym z gwałtu.
Europejska konwencja Praw Człowieka mówi: Prawo każdego człowieka do życia jest chronione przez ustawę. Nikt nie może być umyślnie pozbawiony życia [tu następuje wyliczenie wyjątków, takich jak kara śmierci czy obrona konieczna; aborcja nie jest wymieniona jako wyjątek]. Ten przepis Konwencji jest interpretowany przez Europejski Trybunał Praw Człowieka jako niedotyczący życia płodu — a więc w świetle Konwencji państwa-członkowie Rady Europy mogą dopuszczać aborcję bez ograniczeń.
Dlaczego europejska Konwencja jest interpretowana inaczej, niż polska Konstytucja? Nie wynika to z różnic, jakie istnieją między tekstami obu aktów prawnych, lecz z tego, że każdy z tekstów jest interpretowany w innym kontekście, przez innych sędziów. Podobne przykłady można mnożyć w nieskończoność, w sprawach, które interesują opinię publiczną, a także w sprawach, których większość społeczeństwa w ogóle nie zauważa.
Dlatego nie miałoby sensu żądanie, by każdy sędzia Trybunału Konstytucyjnego lub innego podobnego organu był obiektywny w sensie "tak samo do zaakceptowania dla PiS-u jak dla PO czy dla SLD". Możliwość wybierania sędziów Trybunału Konstytucyjnego, jaką ma Sejm, oznacza, że większość sejmowa może w pewnym stopniu wpływać na to, zgodnie z jakimi poglądami Trybunał Konstytucyjny będzie orzekać — i wywieranie takiego wpływu nie jest nadużyciem.
Nadużyciem jest natomiast wybór sędziów, ze strony których można spodziewać się, że będą uzależnieni od polityków lub intelektualnie nieuczciwi. A takich właśnie ludzi PiS-owska większość w kontrowersyjny sposób wybrała 2 grudnia. Dwaj z nich, Lech Morawski i Mariusz Muszyński, byli członkami komitetów naukowych konferencji smoleńskich, a więc uczestniczyli w działalności pseudonaukowej, obliczonej na uzasadnianie poglądów PiS w sposób nieuczciwy. Można się obawiać, że ludzie, którzy dopuścili się tworzenia pseudonauki w interesie partyjnym, w Trybunale Konstytucyjnym będą bez skrupułów tworzyć pseudoprawo. Muszyński jest ponadto autorem licznych wpisów na Twitterze obraźliwych dla przeciwników politycznych PiS: wysyłał Władysława Bartoszewskiego do więzienia, a potem cieszył się z jego śmierci; pisał, że Ewa Kopacz "pieprzy"; śmiał się z nazwisk współpracowników Ryszarda Petru; posłankę PO Jadwigę Zagozdę określał jako przykład "braku seksu i nadmiaru alkoholu"; Donalda Tuska nazwał "bandytą i szkodnikiem"; robił seksualne aluzje na temat Roberta Biedronia.
Trzecia osoba wybrana 2 grudnia, to Piotr Pszczółkowski, obecnie poseł PiS, a jednocześnie adwokat, pełnomocnik procesowy ofiar katastrofy smoleńskiej, w tym Jarosława Kaczyńskiego. A więc Jarosław Kaczyński wybrał w skład Trybunału Konstytucyjnego swojego adwokata i jednocześnie aktywnego polityka swojej partii.
Czwartą osobą jest Henryk Cioch, dawny członek PZPR, który w ostatnich latach otrzymywał sowite wynagrodzenie od SKOK-ów, w poprzedniej kadencji był senatorem PiS i kandydował do Senatu z ramienia PiS również w tym roku (bez sukcesu). Mamy tu więc do czynienia z czynnym politykiem PiS, który dodatkowo wynagradzany był przez organizację stanowiącą finansowe zaplecze tej partii.Piąta wreszcie osoba, to Julia Przyłębska, żona działacza Akademickiego Klubu Obywatelskiego im. Lecha Kaczyńskiego, organizacji ściśle związanej z PiS. Można by sądzić, że problem uwikłania politycznego w tym przypadku jest mało istotny, gdyż nie dotyczy osoby wybranej, lecz jej męża. Ale sędziowie Trybunału Konstytucyjnego zobowiązani są do porzucenia poprzedniej działalności politycznej i zarobkowej, natomiast ich małżonkowie takiego obowiązku nie mają. Tak więc cztery osoby, które były osobiście związane z działaniami PiS-u, jako sędziowie Trybunału tych działań prowadzić już nie powinni, ich uwikłanie polityczne będzie jedynie uwikłaniem z przeszłości. Inna będzie sytuacja męża Julii Przyłębskiej, który najprawdopodobniej będzie nadal działać w klubie im. Lecha Kaczyńskiego. Dojdzie więc prawdopodobnie do żenującej sytuacji, w której pani Przyłębska będzie sądzić zgodność z Konstytucją ustaw uchwalonych przez posłów PiS, a w tym samym czasie jej mąż będzie działać w organizacji ściśle związanej z tą właśnie partią.
Omawiając spór wokół Trybunału Konstytucyjnego, większość komentatorów skupia się na tym, że PiS-owska większość sejmowa wybrała w skład Trybunału sędziów, których nie miała prawa wybrać. Drugi fakt przyciągający uwagę, to dokonanie tego wyboru w wyjątkowo szybki sposób, skutkiem czego posłowie na Sejm nie mieli szans na ocenę kandydatów. Moim zdaniem ważniejsze od tych dwóch problemów jest uwikłanie wybranych osób w bieżącą politykę, a w przypadku Lecha Morawskiego i Mariusza Muszyńskiego — ich nieuczciwość intelektualna. Bo prawdziwe niebezpieczeństwo zniszczenia Trybunału Konstytucyjnego leży właśnie tu, a nie w kwestii, ilu sędziów ma takie czy inne poglądy, ilu sędziów zostało wybranych przez taką czy inną większość sejmową.
Sejm obecnej kadencji wybierze jeszcze czterech sędziów Trybunału Konstytucyjnego, których dziewięcioletnie kadencje rozpoczną się odpowiednio w kwietniu 2016, w grudniu 2016, w czerwcu 2017 i w maju 2019. W tej sprawie nie ma kontrowersji.
Kontrowersyjny wybór pięciu sędziów przeprowadzony 2 grudnia br. miał więc prowadzić do sytuacji, w której obecny Sejm wybierze łącznie dziewięciu sędziów. Z wyroku, jaki Trybunał wydał 3 grudnia, wynika, że Sejm obecnej kadencji miał prawo wybrać jedynie dwóch spośród pięciu sędziów wybranych 2 grudnia (w przypadku pozostałych trzech należało uszanować wybór dokonany w poprzedniej kadencji). Zgodnie z tym wyrokiem, Sejm obecnej kadencji może wybrać łącznie sześciu sędziów. Przypomnijmy, że Trybunał składa się z piętnastu sędziów.
Życiorysy osób wybranych 2 grudnia wskazują, że sędziowie wybrani w obecnej kadencji będą dyspozycyjni wobec PiS. Czy w tej sytuacji Trybunał jako całość będzie chodził na pasku partii rządzącej?
Trybnał będzie w oczywisty sposób zdominowany przez PiS, gdy partii tej uda się ulokować w Trybunale dziewięciu dyspozycyjnych sędziów — a do tego zapewne dojdzie w maju 2019, jeśli, wbrew wyrokowi Trybunału z 3 grudnia br., PiS wygra obecną batalię o wybór pięciu sędziów. Natomiast jeśli PiS zdoła obsadzić swoimi ludźmi jedynie sześć stanowisk, to sytuacja będzie bardziej złożona.
Trybunał nie wydaje wyroków ani postanowień w plenarnym składzie 15 sędziów, lecz w składzie 5 sędziów lub, w sprawach szczególnej wagi, w tak zwanym "pełnym składzie", w którym uczestniczy nie mniej niż dziewięciu sędziów. "Pełny skład" funkcjonuje tylko w szczególnych sytuacjach, które mogą w ogóle nie mieć miejsca w obecnej kadencji Sejmu. Dla możliwości zdominowania Trybunału przez partię rządzącą decydujący jest więc sposób, w jaki tworzone są zwyczajne, pięcioosobowe składy orzekające.
Każdy skład orzekający wyznaczany jest przez Prezesa Trybunału. Zgodnie z art. 45 ust. 1 ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, prezes robi to "zgodnie z alfabetyczną listą sędziów, uwzględniając przy tym rodzaje, liczbę oraz kolejność wpływu spraw do Trybunału" — a więc według niezbyt precyzyjnej formuły, która pozostawia mu wiele swobody. Prezes, o ile jest stronniczy, może dobierać składy orzekające według kryteriów politycznych do spraw, na których szczególnie zależy politykom. Możemy więc wyobrazić sobie, że Trybunał będzie uległy wobec PiS w sprawach, które szczególnie tę partię interesują, nawet jeśli będzie niewielu dyspozycyjnych sędziów — pod warunkiem, że prezes Trybunału również będzie dyspozycyjny.
Ustawa z 19 listopada 2015 skraca kadencję obecnego prezesa Andrzeja Rzeplińskiego i pozwala Prezydentowi Rzeczypospolitej pod koniec lutego 2016 wyznaczyć na prezesa jednego z trzech kandydatów, których przedstawi mu Zgromadzenie Ogólne Sędziów Trybunału (według dotychczasowych zasad, Rzepliński pozostałby prezesem tak długo, jak jest sędzią Trybunału, a więc do grudnia 2016, a następnie Prezydent Rzeczypospolitej wyznaczyłby na prezesa jednego z dwóch kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne).
Zasady wyznaczania kandydatów na prezesa Trybunału są takie, że jeśli w Trybunale będzie zasiadało czterech sędziów dyspozycyjnych wobec PiS, to sędziowie ci będą mogli, niezależnie od stanowiska, jakie zajmą ich koledzy, wyznaczyć jednego spośród siebie na kandydata na prezesa Trybunału; następnie Prezydent Rzeczypospolitej będzie mógł tego kandydata wyznaczyć na prezesa.
Podsumowując: gdyby PiS-owi udało się przeprowadzić w pełni operację, którą zaplanował — a mianowicie wprowadzenie do Trybunału pięciu dyspozycyjnych sędziów już dziś, a następnie szybki wybór nowego prezesa według nowych zasad — to Trybunał mógłby stać się dyspozycyjny wobec nowej władzy już w lutym 2016. Jeśli ta operacja nie powiedzie się w pełni (w szczególności, jeśli Trybunał uchyli kontrowersyjne przepisy ustawy z 19 listopada 2015; sprawa ta będzie rozpatrywana 9 grudnia), to Trybunał i tak może stracić swą niezależność, ale w późniejszym terminie.
Dotychczas politycy szanowali Trybunał. Zasada, według której z wyrokami się nie dyskutuje, była przestrzegana. Było tak między innymi w latach 2005-2007, kiedy PiS był u władzy, a Trybunał zablokował niektóre działania większości sejmowej, bardzo ważne w oczach PiS (w szczególności, uchylił wiele przepisów PiS-owskiej ustawy lustracyjnej oraz niektóre przepisy uchwały Sejmu o powołaniu komisji śledczej w sprawie banków). Politycy PiS-u przyjęli te decyzje z niezadowoleniem (co zrozumiałe), ale nie było kontrataku, nie było prób dyskredytowania Trybunału.
Prezydent Lech Kaczyński tak wypowiedział się o Trybunale Konstytucyjnym w roku 2006: Nawet jeżeli w moim przekonaniu każda władza może podlegać krytyce, a więc także i Trybunał, to jest to władza, której istnienie, kompetencje są co do zasady niepodważalne.
Dziś PiS i jego satelici zachowują się zupełnie inaczej. Atak na Trybunał Konstytucyjny jest zmasowany, oto cztery przykłady. Jarosław Kaczyński powiedział, że Trybunał Konstytucyjny ma "bardzo słabą legitymację" i jest "organem partyjnym". Według Zbigniewa Ziobro, "ten TK to jest trybunał polityczny". Prezydent Andrzej Duda wygłosił 3 grudnia orędzie na temat konfliktu wokół Trybunału Konstytucyjnego. Zrobił to kilka godzin po wyroku Trybunału, który rozstrzygał najważniejsze aspekty tego konfliktu (wyrok stwierdzał, którzy sędziowie zostali wybrani zgodnie z Konstytucją, i ustalił, jakie obowiązki ma prezydent w związku z tą sprawą). W orędziu prezydent nawet nie wspomniał o tym wyroku — tak, jakby wyrok Trybunału nie zasługiwał na najmniejszą uwagę.
Najbardziej szokujące są wypowiedzi posła Kornela Morawieckiego, według którego prawo to nie świętość [...] nad prawem jest dobro Narodu! — te słowa, wypowiedziane 26 listopada, służyły do usprawiedliwienia nielegalnego unieważnienia wyboru sędziów przez Sejm.
W czasie swych krótkich rządów w latach 2005-2007 PiS dwukrotnie dopuścił się manipulacji wyborczych na poważną skalę. Pierwsza z nich miała miejsce, gdy Lech Kaczyński został wybrany na Prezydenta Rzeczypospolitej i z tego powodu przestał być prezydentem Warszawy. Manipulacja pozwoliła wówczas uniknąć rozpisania przewidzianych przez prawo przedterminowych wyborów na prezydenta Warszawy. W tym celu najpierw zdominowana przez PiS rada Warszawy przez sześć tygodni nielegalnie odmawiała oficjalnego stwierdzenia, że Warszawa nie ma prezydenta — i w ten sposób blokowała rozpoczęcie procedury zmierzającej do przeprowadzenia wyborów nowego prezydenta. Następnie, z inicjatywy PiS, Sejm odpowiednio zmienił ustawę, na podstawie której wybory te miały się odbyć. Na skutek tej zmiany, wybory się nie odbyły, a zamiast prezydenta Warszawa zyskała komisarza z nominacji rządowej.
Druga manipulacja dotyczyła wyborów samorządowych w roku 2006. Dwa miesiące przed tymi wyborami Sejm zdominowany przez PiS uchwalił wprowadzenie do ordynacji wyborczej pojęcia grupy list kandydatów, skrojonego dla koalicji PiS-LPR-Samoobrona i zaprojektowanego w taki sposób, aby w niektórych przypadkach głosy oddane na LPR lub Samoobronę przechodziły na PiS, co miało prowadzić do sztucznego zwiększenia liczby radnych z ramienia tej partii.
Obie manipulacje okazały się nieskuteczne: wybory prezydenta Warszawy i tak w końcu musiały się odbyć (PiS uniknął jedynie wyborów przedterminowych) i zostały przegrane przez PiS-owskiego kandydata Kazimierza Marcinkiewicza. Wprowadzenie do ordynacji wyborczej pojęcia grupy list kandydatów nie przyniosło PiS-owi żadnych dodatkowych mandatów, gdyż wbrew wcześnejszym planom LPR i Samoobrona nie chciały tworzyć z PiS-em takich grup.
W latach 2005-2007 PiS nie podporządkował sobie ani Trybunału Konstytucyjnego, ani sądów. Państwo prawa funkcjonowało (choć z wieloma niedoskonałościami) — i ta okoliczność ograniczała wachlarz manipulacji, jakich PiS mógł dokonywać, na tyle poważnie, że w gruncie rzeczy demokracja niemal wcale nie ucierpiała.
Jeśli Trybunał Konstytucyjny stanie się dyspozycyjny wobec PiS, to partia ta uzyska niemal nieograniczone możliwości manipulacji i oszustw, zarówno w sprawach wyborczych, jak i w innych sprawach. W połączeniu z brakiem szacunku dla demokracji i dla państwa prawa ze strony PiS, takie możliwości będą bardzo niebezpieczne dla polskiej demokracji. Osoby, które opisują atak na Trybunał Konstytucyjny jako niszczenie demokracji lub jako początek dyktatury, w niczym nie przesadzają.
Czytaj też: Aleksander Kupczenia, Droga od demokracji do dyktatury: doświadczenie białoruskie
Czytaj też: Inwigilacja elektroniczna w pytaniach i odpowiedziach
Kontakt do autora: mm@skubi.net
Czy chcesz, aby ten blog się rozwijał? Jeśli tak, to proszę Cię o pomoc: poinformuj o nim znajomych. Możesz wspomnieć o całym blogu albo o konkretnym artykule. Blog nazywa się skubi.net — to się da zapamiętać.
Kolejne teksty: Aby dostawać powiadomienia o nowych tekstach, możesz
|
Przedruki tego tekstu: Zapraszam do robienia przedruków, zarówno na papierze jak w internecie. Proszę, aby w przedruku widniało nazwisko autora i proszę o informację o przedruku (mailem albo na forum).