zorganizowane przez Instytut Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego oraz przez Fundację imienia Krzysztofa Skubiszewskiego
Uniwersytet Warszawski, 12 marca 2013
Tytuły pochodzą od redakcji.
Profesor Roman Kuźniar: Pan Profesor Adam Daniel Rotfeld, były minister spraw zagranicznych, specjalista od spraw trudnych, od czynienia świata lepszym, poświęcił się w ostatnich latach czynieniu Europy Wschodniej nieco lepszym sąsiedztwem Polski, sprawianiem, aby sytuacja w tych krajach, aby ich polityka – bardziej niż do tej pory – wychodziła naprzeciw naszym oczekiwaniom, ale przede wszystkim, by była dobra dla tych społeczeństw, dla narodów tam zamieszkujących, żeby służyła również scalaniu Europy.
Profesor Adam Daniel Rotfeld: Temat, który postawił przede mną pan profesor Roman Kuźniar, jest ambitny, ale również w sensie intelektualnym nieco dla mnie prowokujący. Nie uważałem bowiem nigdy koncepcji prometeizmu za projekt związany z realną polityką. Polityka zagraniczna – jeżeli ma być analizowana w sposób pogłębiony – wymaga tego, by sięgnąć do jej źródeł, do historii. Bowiem racjonalna polityka z reguły jest zakotwiczona w historii danego kraju, w jego kulturze politycznej, w tradycji i mentalności. Jednak w tym wypadku mam na myśli korzenie historyczne.
Polityka z natury rzeczy nie jest historią, nie jest realizacją myśli, które odeszły już w przeszłość i stały się historią. Dotyczy to w szczególności tych myśli, które nawet w czasach, gdy były głoszone, nie odpowiadały potrzebom swoich czasów, czyli nie były słuszne, a co dopiero dzisiaj, gdy całkowicie zwietrzały. Polityka powinna odpowiadać na rzeczywiste wyzwania, na ryzyka i zagrożenia, jakie niosą nasze czasy i te, które mogą nadejść w najbliższej przyszłości.
Na wstępie konstatacja dosyć banalna, którą nie wszyscy i nie do końca sobie uświadamiają. W polityce okresu międzywojennego z całą pewnością możemy dostrzec kilka bardzo ważnych etapów. Pierwszy: kształtowanie podstaw odrodzonego państwa od roku 1918 do wojny polsko-bolszewickiej (1920), etap drugi – wojna polsko-bolszewicka, a następnie układanie sobie stosunków ze wszystkimi sąsiadami (dodajmy w nawiasie, że prawie z żadnym z sąsiadów nie były to stosunki dobre). Kolejnym etapem było poszukiwanie miejsca dla Polski w ramach paktów lokarneńskich (1925). Przypomnę, że w ramach tych paktów Niemcy oferowały większe bezpieczeństwo swoim sąsiadom na Zachodzie niż na Wschodzie i pozostawiły jako sprawę otwartą gwarancje bezpieczeństwa granic z sąsiadami na Wschodzie. Mimo to Gustav Stresemann został wyróżniony – w uznaniu za zawarcie układów z Locarno – Pokojową Nagrodą Nobla. Tym, którzy podejmowali tę decyzję, nie przeszkadzało to, że Stresemann był rewizjonistą i nie akceptował definitywnego charakteru granicy z Polską, którą określał jako „blutende und brennende Grenzen” („granice krwawiące i płonące”).
Potem nastąpił okres zawierania deklaracji o nieużyciu siły, przyjęcia Paktu Brianda-Kelloga (1928), a po dojściu Adolfa Hitlera do władzy – szybkie staczanie się Europy w kierunku wojny, którą hitlerowskie Niemcy (zgodnie z definicją Clausewitza) uznały za kontynuację polityki przy pomocy siły zbrojnej.
Warto uświadomić sobie, że wszystko to działo się w czasie niespełna dwudziestu lat. Innymi słowy, okres, który nas dzieli od 1989 roku, czyli od odzyskania przez Polskę pełnej niepodległości, do 2013 roku, jest już znacznie dłuższy niż cały okres międzywojenny.
Ten krótki wstęp był mi potrzebny po to, by postawić sobie pytanie: jaka była postawa profesora Skubiszewskiego w momencie, gdy objął stanowisko pierwszego ministra spraw zagranicznych po odzyskaniu pełnej suwerenności i jak dzisiaj reagowałby on na te wyzwania, z którymi muszą sobie radzić jego następcy? Często bowiem, kiedy mamy do czynienia z oceną osobistości wybitnych, które już odeszły, stawiamy sobie pytanie: w jaki sposób reagowałyby one na nową dzisiejszą rzeczywistość?
Poznałem Profesora Skubiszewskiego w rok po studiach, gdy ku mojemu zaskoczeniu – zareagował życzliwie na jeden z pierwszych tekstów, które opublikowałem na temat nieważności Układu Monachijskiego z 1938 roku. Nazwisko Profesora znałem z lektury jego prac. Profesor Skubiszewski zajmował się początkowo sprawami dosyć oderwanymi od problemów bieżącej polityki. Czynił to zupełnie świadomie, bo dla badaczy prawa i stosunków międzynarodowych były to czasy trudne. Jedna z jego pierwszych prac Pieniądz na terytorium okupowanym była całkowicie wolna od bieżącej polityki i ideologii. W ten sposób Skubiszewski mógł pisać to, co uważał za stosowne. Potem zajmował się prawnymi aspektami członkostwa w organizacjach międzynarodowych.
Tak się złożyło, że byłem na pięćdziesięcioleciu odnowienia jego doktoratu na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Otrzymałem wtedy nowe wydanie tej pracy. Przeglądałem ją w czasie wystąpienia Autora. Pomyślałem wtedy, że należy do tych rozpraw, które można byłoby wydać również w roku 2004, kiedy odbywała się ta uroczystość, ponieważ książka nie straciła swojej wartości. Nadal jest wzorem rzetelnego intelektualnego wkładu do polskiej nauki prawa międzynarodowego. Innymi słowy, mądre myśli nie starzeją się – jak dobre wino – smakują jeszcze bardziej.
Kontakt podtrzymywaliśmy w późniejszych latach. W roku 1969 prof. Skubiszewski był recenzentem mojej rozprawy doktorskiej, którą broniłem na Wydziale Prawa i Administracji UJ w Krakowie. Znany ze skrupulatności – obok ważnych dla mnie uwag dotyczących meritum – wytknął mi wiele drobnych błędów z literówkami włącznie. Wiele lat później przypomniałem Profesorowi, ze jego recenzja miała 18 stron maszynopisu. Uśmiechnął się i powiedział: „zapewne czepiałem się drobiazgów językowych”. Ale tezy ocenił wysoko.
Profesor Skubiszewski był związany z Instytutem Zachodnim. Zadaniem tego instytutu w pierwszych latach było głównie uzasadnianie prawa Polski do trwałej obecności na ziemiach zachodnich i północnych, które wtedy określano jako Ziemie Odzyskane. Wiązało się to z przesunięciem terytorialnym Polski na zachód i rekompensatą za utracone ziemie na wschodzie. W odróżnieniu od innych autorów, profesor Skubiszewski nazywał rzeczy po imieniu. Kiedy uzasadniał decyzje wielkich mocarstw, to sięgał nie tyle do rodowodu piastowskiego, co genezy tzw. linii Curzona, która po drugiej wojnie światowej stała się podstawą wschodniej granicy Polski z ZSRR. Wynikiem jego badań w tym przedmiocie jest fundamentalne studium prawnomiędzynarodowe: Zachodnia granica Polski.
Pani dr Agnieszka Bieńczyk-Missala odczytała dziś recenzję z pracy młodej laureatki wyróżnionej nagrodą imienia Ministra Krzysztofa Skubiszewskiego za najlepszą pracę magisterską na temat polskiej polityki zagranicznej. Ponad 40 lat temu powierzono mi zadanie napisania recenzji, w której postulowałem, żeby książka profesora Skubiszewskiego została wyróżniona pierwszą — dopiero co ustanowioną — nagrodą Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. Przypominam ten mało znany fakt, ponieważ profesor Skubiszewski odmówił wówczas przyjęcia tej nagrody, bo dowiedział się, kto będzie współlaureatem (nie będę wymieniał nazwiska tej osoby, która wtedy na fali „marcowych” wydarzeń 1968 r. odgrywała niesławną rolę). Profesor Skubiszewski nie chciał być w tym towarzystwie. Jego decyzja była przejawem odwagi cywilnej i poczucia godności. W moich oczach i wielu innych naukowców jego postawa była przykładem, jak należy zachować się w sposób przyzwoity i honorowy – w czasach trudnych i nieprzyzwoitych. Wszyscy rozumieli, że powody, żeby tej nagrody w tym „towarzystwie” nie przyjmować, wyznaczają pewne standardy kultury i moralno-etycznej postawy uczonego.
Zachodnia granica Polski pozostaje – w moim przekonaniu – najlepszą polską książką o prawie do polskiej obecności na ziemiach zachodnich i północnych – do trwałego związku z Polską obszarów nabytych na podstawie decyzji z Jałty i Poczdamu. Warto zwrócić uwagę zwłaszcza na ten rozdział książki, który dotyczy Gdańska w okresie międzywojennym i praw Polski do tego miasta. Wszystkim, którzy interesują się tą problematyką, polecam ten wywód, który w istocie rzeczy nie ma sobie równych w polskiej literaturze naukowej. Należy pamiętać, że status prawno-międzynarodowy Gdańska był przecież szczególny i nie było w tamtych czasach innych analogicznych uregulowań.
Wspominam o tym, ponieważ profesor Krzysztof Skubiszewski reprezentował wówczas postawę prawdziwego uczonego, prawnika, a zarazem niezależnego intelektualisty i myśliciela. W „poznańskiej szkole” prawa międzynarodowego było wielu wybitnych prawników. Nie wszyscy i nie zawsze utrzymywali z profesorem Skubiszewskim stosunki bliskiej przyjaźni.
Profesor Skubiszewski wysoko cenił i szanował profesora Bolesława Wiewiórę, który niestety zmarł przedwcześnie. Relacje z profesorem Alfonsem Klafkowskim były złożone i z pewnością nie były najbliższe, ale utrzymane w ramach wysokiej kultury osobistej. „Szkoła poznańska” wyznaczała w latach sześćdziesiątych pewien standard myślenia. Niezależnie od wewnętrznych trudności i napięć był to zespół respektowany nie tylko w Polsce – również w Europie Zachodniej, zwłaszcza w Niemczech. Kiedy mówię ‘Niemcy’, to mam na myśli ich zachodnią część. W NRD stosunek do poznańskiego środowiska był krytyczny, uważano, że szkoła ta – pod wpływem burżuazyjnej nauki – „jest nazbyt formalistyczna”.
Z temperamentu i z potrzeby wewnętrznej profesor Skubiszewski uważał, że jako polski badacz prawa międzynarodowego powinien zająć się tym tematem.
Nasuwa się pytanie: czym chciałby się zajmować profesor Skubiszewski dzisiaj – w okresie po osiągnięciu kluczowych celów strategicznych, które Polska wyznaczyła sobie bezpośrednio po zmianie ustrojowej i po odzyskaniu suwerenności? Cieszę się, że jest na tej sali pan premier Tadeusz Mazowiecki. Zapewne mógłby mnie skorygować lub uzupełnić to, co powiem. W okresie, gdy przyjął nominację na stanowisko ministra spraw zagranicznych w pierwszym rządzie niekomunistycznym pod kierownictwem Tadeusza Mazowieckiego, powstawały zręby nowej polskiej polityki zagranicznej. Była to rzeczywiście jakościowo nowa polityka. Różne opcje były brane pod uwagę. Niektórzy krytykują ówczesny rząd, że zbyt wolno podejmował decyzje, że należało bardziej radykalnie postępować. Powiedzmy wyraźnie: prawda jest córką swoich czasów. Moim zdaniem, w tamtym czasie były to rozwiązania optymalne: zdołano ułożyć sobie stosunki ze wszystkimi sąsiadami w taki sposób, ażeby nie wywoływać konfliktów. Zbudowano fundament nowego porządku prawno-politycznego w tej części Europy.
Zarysowały się wtedy dwie postawy myślowe – z jednej strony redaktora „Kultury” paryskiej Jerzego Giedroycia, a z drugiej – profesora Krzysztofa Skubiszewskiego. Julian Mieroszewski i Jerzy Giedroyć wypracowali w końcu lat 50. śmiałą strategię. Jej ogłoszenie naraziło ich w emigracyjnym środowisku, czyli we własnym otoczeniu na różne zarzuty, zraziło wielu prenumeratorów „Kultury”. Giedroyć i Mieroszewski głosili wtedy, w latach 50., konieczność uznania trwałego charakteru granic na Wschodzie. Oznaczało to wyzwanie rzucone 90 procentom ludzi, którzy znaleźli się na emigracji na Zachodzie i którzy właśnie stamtąd się wywodzili i nie mogli do siebie powrócić, bo ich ojczyzna „odpłynęła”. Kiedy ci ludzie wyszli z Rosji z armią Andersa i znaleźli się na Zachodzie, to w istocie rzeczy po zakończeniu wojny nie mieli do czego wracać. Mogli wracać do Polski – bez tych ziem, które były miejscem ich urodzenia, z którymi wiązali swoją przyszłość, swoje życie, które od wieków należały do kręgu polskiej kultury i cywilizacji. Nagle okazało się, że nie mają dokąd wracać. Co więcej – była to Polska okrojona, w której panował ustrój narzucony z woli Stalina, a granice wyznaczone były jego ręką.
Trzeba było mieć odwagę, by powiedzieć, że czas pogodzić się z tym, iż jeśli chcemy mieć stosunki dobrosąsiedzkie, przyjazne i pokojowe z naszymi sąsiadami na Wschodzie, to musimy przyjąć za punkt wyjścia fakt, że granice, jakie mieliśmy w okresie międzywojennym, są już rozdziałem zamkniętym – należą do historii. Było wielką zasługą Mieroszewskiego i Giedroycia, że nie zabrakło im odwagi, by to powiedzieć. Za to byli krytykowani nie tylko na Zachodzie, ale również w Polsce.
Nie jest to temat mojego wystąpienia. Wspominam o tym, bo Giedroyć krytycznie oceniał politykę profesora Skubiszewskiego, kiedy ten formułował zasady nowego ułożenia stosunków z sąsiadami na Wschodzie. Giedroyć uważał, że Skubiszewski reprezentuje nazbyt prawnicze podejście. Staram się wczuć w motywy Jerzego Giedroycia i mam wrażenie, że miał on temperament polityka. Nie przywiązywał wagi do tego, co z kolei profesor Skubiszewski uważał za istotne i do czego przywiązywał istotną wagę – i miał rację. Krzysztof Skubiszewski bowiem zbudował fundament, który ułatwił późniejsze decyzje i uregulowania. Były to traktatowe podstawy tak dobrze przygotowane – w sposób tak przemyślany i ze strategiczną długofalową wizją – że kiedy Polska podjęła starania o przyjęcie do Sojuszu Północnoatlantyckiego i akcesję do Unii Europejskiej, to okazało się, że – w odróżnieniu od swoich sąsiadów – w istocie spełnia już określone przez te instytucje kryteria. Polska była wówczas jedynym krajem aspirującym do obu tych organizacji, który mógł w załączniku podać spis traktatów, z których wynikało, że ze wszystkimi krajami mamy stosunki uregulowane tak, jak tego oczekiwały NATO i Unia. Były to uregulowania nie tylko na płaszczyźnie politycznej, ale również na płaszczyźnie prawa międzynarodowego. Ten załącznik był wzorem – modelem postępowania dla innych państw naszego regionu.
Ten etap zakończył się ponad 10 lat temu – po przyjęciu Polski do NATO (w kwietniu 1999 r.). Jesteśmy dziś normalnym – „starym” członkiem Sojuszu. Podobnie było z Unią Europejską – jakkolwiek Unia dziś zmienia się – przepoczwarza się, w obliczu kryzysów ulega głębokiej transformacji.
Na porządku dziennym stoi nowe pytanie: w jaki sposób należałoby — myśląc kategoriami strategicznymi — ułożyć stosunki w naszej części Europy i w całej Europie, ażeby odpowiadały one potrzebom i wyzwaniom drugiej dekady XXI wieku.
Wiele osób utożsamia system bezpieczeństwa z instytucjami. Powiedzmy wprost – jest to błędne podejście, bo system nie sprowadza się do instytucji. Instytucje wyrażają pewien stan rzeczy – są odbiciem tego stanu w momencie tworzenia instytucji, gdy one powstają i są odpowiedzią na potrzeby chwili. Z kolei polityka zagraniczna państwa, polityka bezpieczeństwa nie jest stanem, ale procesem; instytucje – to statyczne struktury, organizacje, urzędy, procedury. Natomiast proces polityczny jest ze swej istoty dynamiczny. Powtarzam – struktury są statyczne, a proces dynamiczny. W efekcie – po pewnym czasie struktury stają się zmurszałe, a ich siły napędowe wyczerpują się. W rezultacie dochodzi do pewnej marginalizacji instytucji. Jakkolwiek istnieją one nadal, co więcej – z punktu widzenia zatrudnionych w tych instytucjach urzędników – funkcjonują niekiedy bardzo dobrze – to dla państw stają się mało użyteczne. Nie spełniają oczekiwań. Natomiast dla funkcjonariuszy tych instytucji świat zewnętrzny staje się coraz mniej potrzebny; w istocie rzeczy z reguły urzędnicy są z siebie zadowoleni i starają się petryfikować układy, w których funkcjonują.
Uczestniczyłem niedawno w uroczystości 20. rocznicy powołania do życia Urzędu Wysokiego Komisarza OBWE ds. Mniejszości Narodowych. Było to spotkanie w Hadze. Ze zdumieniem stwierdziłem, że wielu wybitnych dyplomatów mówiło z ogromnym entuzjazmem na temat instytucji, która uległa niemal całkowitej marginalizacji. Debatowali o tym Urzędzie, jakby miał on jeszcze jakikolwiek wpływ na życie polityczne lub społeczne. Tymczasem OBWE i jej urzędy od pewnego czasu są traktowane przez państwa członkowskie jak martwe ciała. Dla bardzo wielu polityków jest dużym problemem, w jaki sposób bezboleśnie zamknąć tę instytucję. Dyplomaci z reguły sobie tego nie uświadamiają (w formie dygresji dodam: niektóre instytucje trwają tylko dzięki temu, że urzędnicy, którzy w nich pracują, mają żywotny interes w tym, żeby te instytucje trwały; najlepiej, żeby nie przeszkadzały politykom, a społeczeństwa nie interesowały się nadmiernie ich działalnością).
Podam przykład, który, w moim przekonaniu – woła o pomstę do nieba. Jest to ilustracja skrajnej nieefektywności i niezdolności instytucji do usprawiedliwienia sensu swego istnienia. Mam na myśli Europejski Trybunał Arbitrażu i Pojednania OBWE. Tak się złożyło, że w latach 70. i na początku lat 80. dwa państwa niezwykle aktywnie postulowały utworzenie europejskiego systemu pokojowego rozstrzygania sporów. Mam na myśli z jednej strony Francję, a z drugiej Szwajcarię. Oba kraje zabiegały o to, by w Europie w ramach systemu pokojowego rozstrzygania sporów powołać specjalny trybunał. Taki trybunał decyzją ministrów spraw zagranicznych podjętą w Sztokholmie powstał w 1992 roku. Nazywa się Europejski Trybunał Arbitrażu i Pojednania OBWE.
Zdawałoby się, że trudno sobie wyobrazić bardziej potrzebną instytucję, zwłaszcza w okresie, kiedy wybuchały konflikty w Europie i poza Europą, kiedy dzieliły się jedne państwa, a inne łączyły, kiedy było dużo kryzysów i napięć prowadzących do konfliktów zbrojnych. Szwajcaria, by ułatwić funkcjonowanie tego trybunału – udostępniła za symbolicznego franka wspaniałą willę w parku Mon Repos, z pięknym widokiem na Jezioro Genewskie. Francja wsparła w jakiejś mierze administrację tego Trybunału. Wyselekcjonowano zespół wybitnych znawców przedmiotu – doświadczonych prawników. Wybrano do Trybunału 18 sędziów. Paradoks polega na tym, że od 1992 roku i po ratyfikacji przez wszystkie państwa członkowskie Konferencji (później: Organizacji) Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie – ani razu ani jedno państwo nie zwróciło się do tego Trybunału w żadnej sprawie. Mimo to Trybunał nadal istnieje…
Zmierzam do tego, że instytucje nie mogą być utożsamiane z systemem bezpieczeństwa. System bezpieczeństwa, to normy, mechanizmy i procedury, a nie puste i bezradne konstrukcje i struktury organizacyjne.
Wolno i należy postawić sobie pytanie: skoro mamy nadmiar instytucji, to dlaczego system europejski nie stwarza dla państw poczucia bezpieczeństwa, przeciwnie – narody żyją w poczuciu niepewności, niejasności i niestabilności? Wynika to – jak się wydaje – z braku zrozumienia istoty bezpieczeństwa w drugiej dekadzie XXI wieku. Wszystkie systemy bezpieczeństwa międzynarodowego dotyczyły z założenia rozwiązywania problemów między państwami, natomiast dzisiaj główne zagrożenia rodzą się wewnątrz państw. System stosunków międzynarodowych i prawa międzynarodowego nie ma stosownych narzędzi do rozwiązywania problemów, które rodzą się wewnątrz państw.
Można byłoby na przykład postawić pytanie: dlaczego Rosja sprzeciwia się, by międzynarodowe organizacje, instytucje europejskie i ONZ interweniowały na rzecz ratowania życia ludności cywilnej – nie z użyciem sił zbrojnych, lecz politycznie i zgodnie z prawem – choćby na terytorium Syrii, gdzie od kilku lat obserwujemy masowe zabijanie cywilów? Dzieje się tak – wbrew temu, co czytam w naszej prasie, że Rosja zajmuje takie stanowisko, ponieważ ma tam swoją bazę wojskową albo ogromne zainwestowane kapitały. Dzieje się tak, dlatego że zgoda na to, by instytucje międzynarodowe interweniowały w Syrii, oznaczałaby w rosyjskiej interpretacji przyzwolenie na to, by w podobnej sytuacji państwa trzecie miały prawo do interwencji również na terytorium Federacji Rosyjskiej. Zmierzam do tego, że państwa boją się zewnętrznej interwencji; równocześnie społeczność międzynarodowa z bardzo dużym poczuciem rozczarowania reaguje na to, że te instytucje, które istnieją, takiej interwencji nie podejmują.
Zderzamy się zatem z pewną nową rzeczywistością, która wymaga uregulowania. Nie ma w tej sprawie prostych rozwiązań. Kształtowanie nowego systemu będzie długim procesem. W prawie międzynarodowym jest naturalna tendencja, by szukać rozwiązań, które mają charakter uniwersalny. Natomiast żyjemy w czasach, gdy na znaczeniu zyskują instytucje regionalne. Dla każdego regionu trzeba szukać specyficznych rozwiązań. Inne będą uregulowania dla obszaru euroatlantyckiego, inne dla świata arabskiego, a jeszcze inne – dla znacznej części Afryki, Ameryki Łacińskiej, Azji.
Świat współczesny jest znacznie bardziej różnorodny niż w przeszłości. Co ważniejsze – nie ma jednego mocarstwa albo nawet grupy mocarstw, które byłyby w stanie pozostałym państwom narzucić pewne reguły postępowania, swoisty kodeks zachowania. Dla różnych państw potrzebne są różne kodeksy. Wynika to z faktu, że doszło do znacznego rozproszenia ośrodków władzy. Stany Zjednoczone nie odgrywają dziś tej roli, jaką odgrywały jeszcze na początku XXI wieku i – co ważniejsze – świadomie rezygnują z możliwości odgrywania tej roli. Mogłyby ją odgrywać, ale uważają, że samoograniczanie się przyniesie im więcej korzyści, jeśli będą się koncentrować na tych obszarach, gdzie w ich poczuciu jest zagrożone bezpieczeństwo i pokój świata.
We współczesnym świecie występują trzy poważne nowe wyzwania. W oficjalnych dokumentach nie odnajduję tych trzech zjawisk, które chcę tu zasygnalizować.
Sprawa pierwsza: jak pogodzić suwerenność państw i nowe podejście do suwerenności z koniecznością interwencji tam, gdzie jest ona konieczna? Innymi słowy — jak pogodzić zewnętrzną interwencję z suwerennością słabych, upadłych lub upadających państw?
Sprawa druga: rozproszenie ośrodków władzy stawia na porządku dziennym problem światowego przywództwa. Takie przywództwo powinno odznaczać się trzema cechami. Mam na myśli to, że w naszych czasach mamy do czynienia z wybitnymi politykami europejskimi i światowymi, którzy często mają znacznie lepsze wykształcenie niż ich poprzednicy. Umieją skutecznie administrować. Ale między administracją a przywództwem jest fundamentalna różnica. Lider odznacza się tym, że umie trafnie dokonać diagnozy sytuacji, wypracować sposoby działania adekwatne do potrzeb oraz pozyskać wspólnotę, na której czele stoi, albo podjąć decyzję wbrew tej wspólnocie – jeśli uważa, że taki jest długofalowy interes społeczny państwa.
Wreszcie trzeci element: to nadmierna instytucjonalizacja procesów podejmowania decyzji. Problem polega na tym, by istniejące instytucje zrewitalizować w taki sposób, by siebie wzajemnie nie paraliżowały – by odpowiadały na oczekiwania i potrzeby nadchodzących czasów.
Zobacz też inne wypowiedzi z Trzeciego Sympozjum imienia Krzysztofa Skubiszewskiego:
Materiał przygotowany przy wsparciu Fundacji imienia Krzysztofa Skubiszewskiego
Kamera: Adam Ciborski, Piotr Bugalski
Montaż: Marcin Skubiszewski
Redakcja: Dzvinka Kukul, Marcin Skubiszewski
Kontakt do redaktora serwisu: mm@skubi.net
Kolejne teksty: Jeśli chcesz być informowany o nowych tekstach, możesz
|