Polskie sądy nie zawsze szanują wolność słowa. Ostatnio głośny jest wyrok, który Konrad Kornatowski uzyskał przeciwko Janowi Rokicie.
Rokita w latach 1989-91 stał na czele sejmowej Komisji Nadzwyczajnej do Zbadania Działalności MSW. Komisja ta zajmowała się między innymi działaniami PRL-owskiego prokuratora Konrada Kornatowskiego. W roku 2007, niemal 16 lat po zakończeniu prac komisji, Kornatowski został mianowany komendantem głównym policji. W reakcji na tę nominację Rokita nazwał Kornatowskiego wyjątkowo nikczemnym prokuratorem i powiedział, że Kornatowski w roku 1987 tuszował śmiertelne pobicie człowieka przez milicję. Kornatowski wniósł sprawę do sądu i uzyskał wyrok zobowiązujący Rokitę do przeproszenia za te słowa.
Wyrok uzyskany przez Kornatowskiego zawiera w sobie dwa bardzo poważne problemy. Po pierwsze, każe Rokicie przepraszać za wyrażenie czegoś, o czym jest on głęboko przekonany. Po drugie, zamyka dyskusję o faktach, które powinny być publicznie dyskutowane.
Polskie sądy niestety dość często wydają wyroki zmuszające do przeprosin. Co do zasady, każdy wyrok tego rodzaju zawiera dokładny tekst przeprosin i wymienia środki masowego przekazu, w których przeprosiny mają być opublikowane. Osoba, która przegrała proces, ponosi koszty tych publikacji.
Jeśli osoba, której sąd nakazał przeprosić, nie chce tego zrobić (taki jest właśnie przypadek Rokity), to jej przeciwnik procesowy ma prawo opublikować przeprosiny o takiej treści, jaką ustalił sąd. Może to zrobić podpisując się nazwiskiem osoby zobowiązanej do przeproszenia, mimo że ta osoba przeprosin nigdy nie złożyła.
Mamy tu do czynienia z dwoma poważnymi problemami. Po pierwsze, zmuszając do przeprosin, sąd zmusza człowieka do napisania czegoś, z czym człowiek ten może głęboko się nie zgadzać. W przypadku, który nas interesuje: nawet jeśli Kornatowski jest zupełnie niewinny, nawet jeśli przeświadczenie Rokity o tym, że Kornatowski pomagał w tuszowaniu śmiertelnego pobicia, jest bzdurne — to mimo wszystko Rokita takie przeświadczenie ma. W państwie, które szanuje swoich obywateli, nie powinno być miejsca na zmuszanie jakiejkolwiek osoby do przepraszania za to, o czym ta osoba jest głęboko przekonana.
Po drugie, gdy dochodzi do opublikowania przeprosin, które w rzeczywistości nie miały miejsca, czytelnicy są po prostu okłamywani. W państwie uczciwym nie do pomyślenia jest, aby w majestacie prawa publiczność była informowania o fakcie, który w rzeczywistości nie miał miejsca.
Nie byłoby nic złego w opublikowaniu komunikatu mówiącego, że sąd uznał oskarżenia Rokity za niesłuszne. Takie rzeczy są praktykowane w wielu krajach i nie mają nic wspólnego z wymuszaniem przeprosin.
W sprawie łajdactw, o które oskarżany jest Konrad Kornatowski, nie ma dziś wiarygodnych dowodów. Nie da się więc ustalić, czy oskarżenia Rokity są słuszne (chociaż poszlaki przemawiają za ich słusznością). W tej sytuacji obie strony powinny mieć prawo głosu: zarówno ci, którzy uważają Kornatowskiego za niewinnego, jak też ci, którzy, wraz z Rokitą, przypisują mu czyny okropne. Jeśli w tym sporze zakneblujemy jedną ze stron, jeżeli uznamy, że wolno mówić tylko o takich faktach, które następnie sąd uzna za udowodnione, to dokonamy zamachu na wolność słowa. To właśnie uczynił sąd wydając wyrok niekorzystny dla Rokity.
Polskie sądy otwierają furtkę do publicznego mówienia o faktach, których nie da się udowodnić przed sądem. Furtka ta przedstawia się następująco: jeśli ktoś starannie sprawdził fakty, następnie starannie je przeanalizował, a do tego słusznie uznał, że ujawnienie tych faktów leży w społecznym interesie — to wtedy ma prawo te fakty ujawnić. Osoba, która spełniła te wszystkie warunki, nie powinna — zgodnie z ustalonym w Polsce orzecznictwem — zostać przez sąd zmuszona do przeprosin czy do zapłacenia zadośćuczynienia, nawet jeśli fakty, które ujawniła, w końcu okażą się fałszywe (albo, jak w przypadku oskarżeń dotyczących Kornatowskiego, okażą się niemożliwe do udowodnienia przed sądem).
A więc furtka pozwalająca dyskutować o faktach istnieje — jest ona jednak bardzo wąska. Okazała się zbyt wąska dla Jana Rokity. Wyjaśnijmy jedną z przyczyn, dla których tak było. Sąd zarzucił Rokicie, że ten, gdy dowiedział się o umorzeniu śledztwa przeciwko Kornatowskiemu, nie dowiadywał się, co było przyczyną umorzenia. Tak więc Rokita nie starał się dowiedzieć jak najwięcej o sprawie, tym samym nie dopełnił należytej staranności. W tej sytuacji nie ma prawa, zdaniem sądu, publicznie oskarżać Kornatowskiego.
Tego rodzaju rozumowanie oznacza, że wolność wypowiedzi ogranicza się tylko i wyłącznie do możliwości relacjonowania śledztw dziennikarskich przeprowadzonych w sposób bardzo staranny i kompletny. Kto takiego śledztwa nie przeprowadził, kto ma nie do końca kompletną wiedzę o sprawie, ten nie ma prawa nikogo oskarżać o złe czyny. Nie ma prawa oskarżać, choćby dysponował mocnymi argumentami.
Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu patrzy na te sprawy inaczej. Trybunał uznaje, że aby móc zgodnie z prawem posądzać kogoś o złe czyny lub też wyrażać się o kimś bardzo negatywnie, nie musimy dopełnić należytej staranności (a więc nie musimy być dziennikarzami śledczymi). Wystarczy tu podstawa faktyczna (base factuelle). Co najważniejsze: bardzo słaba podstawa faktyczna wystarczy.
Ciekawy jest tu wyrok Brasilier przeciwko Francji z 11 lipca 2007. Benoît Brasilier oskarżał urzędującego mera paryża Jeana Tiberi o oszustwa, kradzieże i machlojki (fraude, vols, magouilles) o charakterze wyborczym (przedmiotem kradzieży, o których mówił Brasilier, miały być karty wyborcze). Brasilier zorganizował nawet demonstrację uliczną, której jedynym celem było rzucanie takich właśnie oskarżeń przeciwko panu Tiberi, ostro i bez niuansów — a więc dokładnie w stylu Jana Rokity.
Na wniosek Jeana Tiberi sądy francuskie skazały pana Brasilier na zapłacenie zadośćuczynienia w wysokości jednego franka francuskiego, czyli piętnastu eurocentów, oraz na pokrycie kosztów procesu — i na nic więcej. Sąd nie zarządził nawet publikacji wyroku w środkach masowego przekazu, chociaż francuskie prawo przewiduje taką możliwość. Był to więc wyrok czysto symboliczny, oznaczający tylko tyle, że zdaniem sądu oskarżenia pana Brasilier są nieuzasadnione.
Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał, że francuski wyrok w tej sprawie, choć tylko symboliczny, stanowi pogwałcenie prawa do wolności wypowiedzi. Zdaniem Trybunału, Brasilier miał prawo publicznie oskarżać Jeana Tiberi i mówić o oszustwach, kradzieżach i machlojkach. Miał prawo, gdyż istniała po temu dostateczna podstawa faktyczna.
Owa podstawa faktyczna opisana jest w paragrafie 38 wyroku. A mianowicie: zniknęły karty wyborcze oraz wniesiono do sądu protest przeciwko ważności wyborów. Trybunał nie wskazał nawet cienia poszlaki, która by wskazywała, że Jean Tiberi stał za owym zniknięciem kart wyborczych. Trybunał nie wskazał też, że protest wyborczy miał poważne podstawy. Samo tylko niewyjaśnione zniknięcie dokumentów oraz fakt, że był jakiś protest, pozwoliły Trybunałowi uznać, że Brasilier miał prawo rzucać ostrymi oskarżeniami, a niekorzystny dla niego wyrok sądu francuskiego stanowił pogwałcenie praw człowieka.
Prawo, na którym oparł się Trybunał w sprawie Brasilier, to Europejska Konwencja Praw Człowieka. Konwencja ta obowiązuje w Polsce tak samo, jak we Francji. Na mocy art. 91 naszej Konstytucji, Konwencja ta ma "pierwszeństwo przed ustawą, jeżeli ustawy tej nie da się pogodzić z [konwencją]". Tak więc Jan Rokita powinien był zostać potraktowany podobnie, jak Benoît Brasilier, jego prawo do oskarżania Kornatowskiego powinno było zostać uznane (oskarżenia formułowane przez Rokitę oparte są na podstawach faktycznych dużo mocniejszych niż te, na których oparł się wyrok w sprawie Brasilier). To, że stało się inaczej, jest niewątpliwie winą polskich sądów, które nie są dostatecznie przywiązane do wolności wypowiedzi. Ale jest tu też pewna wina samego Rokity, który, inaczej niż Brasilier, nie złożył skargi do Trybunału w Strasburgu. Przy pomocy takiej skargi najprawdopodobniej wygrałby sprawę, chociaż odbyłoby się to za cenę długotrwałej, skomplikowanej i drogiej procedury sądowej.
Kontakt do autora: mm@skubi.net
Czy chcesz, aby ten blog się rozwijał? Jeśli tak, to proszę Cię o pomoc: poinformuj o nim znajomych. Możesz wspomnieć o całym blogu albo o konkretnym artykule. Blog nazywa się skubi.net — to się da zapamiętać.
Kolejne teksty: Aby dostawać powiadomienia o nowych tekstach, możesz
|
Przedruki tego tekstu: Zapraszam do robienia przedruków, zarówno na papierze jak w internecie. Proszę, aby w przedruku widniało nazwisko autora i proszę o informację o przedruku (mailem albo na forum).