Krzysztof Skubiszewski był ministrem spraw zagranicznych przez pierwsze cztery lata po odzyskaniu przez Polskę suwerenności w roku 1989, kolejno w rządach Tadeusza Mazowieckiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego, Jana Olszewskiego i Hanny Suchockiej. |
Artykuł opublikowany po raz pierwszy w Przeglądzie Powszechnym, 2007, nr 9, str. 126-138 i w znacznej części oparty na wykładzie pt. „Podstawy stosunkow niepodleglej Polski ze zjednoczonymi Niemcami”, wygłoszonym 24 marca 2007 w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźminskiego, na zaproszenie tej szkoły, Niezależnego Instytutu Prawa Międzynarodowego i Prawa Europejskiego oraz Fundacji Konrada Adenauera. Wykład był poprzedzony wprowadzeniem wygłoszonym przez Tadeusza Mazowieckiego. |
Przełom niepodległościowy w Polsce zapoczątkowany w r. 1989 sprawił, iż odtąd Polska zaczęła prowadzić politykę zagraniczną, której cel polegał na odbudowie niepodległości państwa w stosunkach międzynarodowych, zwłaszcza zaś na uzyskaniu dla Polski dobrego i bezpiecznego miejsca w Europie.
Stabilizacja Polski miała się dokonywać poprzez trwałe związanie Polski z Zachodem, przede wszystkim pod względem organizacyjnym. Na pierwszym miejscu były starania o uzyskanie członkostwa we Wspólnocie Europejskiej – była to praca wieloetapowa, zamierzona na długie lata.
Jednym z warunków zbliżania się do Zachodu było budowanie przez Polskę bezkonfliktowych, więcej – dobrych stosunków z sąsiadami. Wobec ZSRR kluczową sprawą polskiej strategii politycznej była całkowita przebudowa wzajemnych stosunków polegająca w szczególności na likwidacji uzależnienia od ZSRR i rozwiązania bloku sowieckiego. W stosunkach z RFN należało do końca doprowadzić dzieło normalizacji i dać tym stosunkom nowy fundament i kształt, skoro wkrótce po polskim przełomie Niemcy weszły na drogę zjednoczenia.
Na początku roku 1990 było już pewne, że zjednoczenie Niemiec dokona się znacznie prędzej niż to pierwotnie zakładali liczni politycy, także niemieccy. Zjednoczenie przynosiło zmianę geopolityczną. Polska stawała się sąsiadem Wspólnoty Europejskiej i obszaru Sojuszu Północnoatlantyckiego. Ze względu na cele naszej polityki europejskiej waga tej zmiany była ogromna. Szanse Polski na wiązanie się z Zachodem powiększały się. Dążenie Warszawy, aby Europa środkowa składała się z państw niepodległych, wolnych od dominacji ZSRR, sprzężonych z państwami i instytucjami zachodnimi, mogło teraz uzyskać istotne wsparcie ze strony Niemiec. Było widoczne – mimo różnych obaw – że zjednoczone Niemcy nie wrócą na dawną drogę polityki mocarstwowej, nie będą dążyć do uzyskania centralnej pozycji w Europie (jak to czynił żelazny kanclerz Bismarck i niektórzy jego następcy), lecz kontynuować będą dotychczasową politykę europejską RFN.
Poprzez zjednoczenie Niemcy powracały do Europy środkowej. Niezależność państw tej części kontynentu, określenie ich miejsca w jednoczącej się Europie, nie było możliwe bez współdziałania z nowymi Niemcami. Wszystkie odradzające się państwa środkowoeuropejskie miały żywotny interes w tym, iżby nie odżyła polityka prowadzona w tym regionie ponad głowami ich narodów.
Polska stawała więc przed zadaniem znacznie bardziej złożonym niż to było w sytuacji, gdy istniały dwa państwa niemieckie. To nowe zadanie oznaczało, iż z wzajemnych stosunków należało eliminować wszelkie przeszkody, niejasności i zadrażnienia, a także obciążenia płynące z przeszłości. Przy dualizmie RFN-NRD pewne sprawy były odkładane; obecnie czas czekania kończył się. Była to jednocześnie pewna koniunktura i nakazem chwili było jej wykorzystanie w naszej polityce.
Polityce tej towarzyszyła pamięć historyczna. Nie mogło być inaczej w stosunkach z sąsiadem niemieckim. Poczynając od rozbiorów Polski w XVIII wieku historia naszych stosunków z Prusami i później z Rzeszą Niemiecką była dla Polski zła i tragiczna – z krótkimi tylko, nierzadko bardziej pozornymi niż realnymi przerwami. W szczególności istotna była tu świadomość faktu, że od rozbiorów po katastrofę roku 1939 los Polski nader często był funkcją stosunków niemiecko-rosyjskich. Należało położyć kres temu fatalizmowi, całość zaś doświadczenia historycznego nakazywała nadać stosunkom polsko-niemieckim bieg odwrotny od dotychczasowego.
Pierwszą podstawą nowej polityki wobec Niemiec z natury rzeczy musiało być budowanie pojednania polsko-niemieckiego. W tym miejscu polityka polska podejmowała dzieło zapoczątkowane przez Kościół w Polsce, mianowicie dążenie do pojednania ujęte w liście biskupów polskich do biskupów niemieckich z 18 listopada 1965 r. List ten otwierał nowy okres w stosunkach polsko-niemieckich, aczkolwiek na jego spełnienie przyszło czekać jeszcze ćwierć wieku. W liście tym zasadnicze były słowa, wyrażające stanowisko nieuniknione w każdym procesie pojednania: „udzielamy wybaczenia i prosimy o nie”.
Pojednanie jest procesem trudnym, wolnym, stopniowym i wielopłaszczyznowym. Może się ono różnie kształtować w sferze stosunków pomiędzy rządami i w sferze międzyludzkiej. Jedna i druga nie zawsze pokrywają się ze sobą. Przed zmianami, jakie przyniósł rok 1989, dokonał się był już widoczny postęp na drodze ku pojednaniu i lepszym siebie rozumieniu przez Polaków i Niemców – w odróżnieniu od ich państw.
Ta dysproporcja była jedną z przyczyn, dla których polityka zapoczątkowująca pojednanie stawała się zadaniem pilnym w płaszczyźnie międzypaństwowej. Punktem wyjścia dla tej polityki było akcentowanie tego, co obie strony łączy, przy jednoczesnym dążeniu do eliminowania różnic. Istotne było nawiązanie dialogu i odejście od języka i tonu konfrontacji.
Pewnym wzorcem stawała się współpraca państw uczestniczących w integracji europejskiej; Polska pragnęła znaleźć się w ich gronie. Po II wojnie światowej zachodni mężowie stanu – Jean Monnet, Robert Schuman, Johan Willem Beyen, Alcide de Gasperi i Konrad Adenauer (a byli jeszcze inni) – skierowali swe narody na nową drogę. Twórcy integracji europejskiej wiedzieli i rozumieli, iż odejście od katastrofalnego dziedzictwa, które doprowadziło do wojny rozpoczętej w r. 1939, wymagało położenia nacisku na to, co łączy i w ten sposób na usuwaniu tego, co dzieli. Wystarczy wskazać na wielowiekową, wręcz dziedziczoną z pokolenia na pokolenie, wrogość między Niemcami i Francją.
W wielu sytuacjach trzeba mieć świadomość pożytku, jaki w polityce zagranicznej płynie z takiego podejścia. Zastosowanie go do stosunków między Polską a Niemcami miało istotne znaczenie dla ich dobrego ułożenia bezpośrednio po zjednoczeniu. To podejście – obserwując obecny niedobry stan tych stosunków – zachowuje pełną aktualność dzisiaj. Otóż europejscy mężowie stanu przed z górą pięćdziesięciu laty potrafili wyciągnąć podstawowy wniosek z faktu, że Europa była i pozostaje całością cywilizacyjną i duchową oraz wspólnotą wartości przy zachowaniu narodowych różnic. Pragnęli oni połączyć siły i możliwości narodów i zapewnić im godną egzystencję w świecie. Na początku lat dziewięćdziesiątych Polska i Niemcy postanowiły kontynuować to wielkie dzieło – w zmienionych okolicznościach. Później żadne inne państwo nie zaangażowało się bardziej od Niemiec w popieranie członkostwa polskiego w Unii Europejskiej.
Te dwie sprawy jawiły się na wstępie polityki pojednania polsko-niemieckiego.
Po przegraniu II wojny światowej Niemcy nie kwestionowały już istnienia i trwałości państwa polskiego. Pamiętajmy, że między dwoma wojnami światowymi popularne było w Niemczech określanie Polski jako państwa sezonowego. Natomiast przez długie lata Republika Federalna Niemiec miała problem z naszą granicą zachodnią. Nawet Układ normalizacyjny z r. 1970 rozumiany był przez rząd RFN inaczej niż w Polsce, mimo że w tym Układzie rząd RFN wyraził zgodę na granicę poczdamską jako na zachodnią granicę państwa polskiego. Dlatego tak ważne było, iżby w związku ze zjednoczeniem Niemiec zamknąć sprawę granicy, obojętnie jak patrzeć na niemieckie wątpliwości (my je odrzucaliśmy jako bezpodstawne). Rozumiał to doskonale premier Tadeusz Mazowiecki, a także niemiecki minister spraw zagranicznych Hans-Dietrich Genscher.
Należy sądzić, że Niemcy w pełni doceniają dziś dobrodziejstwo faktu, iż nie mają – i mieć nie będą – wspólnej granicy z Rosją. Polska zaś nie może i nie będzie należeć do żadnej strefy buforowej między Niemcami a Rosją. Istnienie takiej strefy należy wykluczyć. Inaczej mielibyśmy w niej do czynienia z niemiecko-rosyjską rywalizacją.
Zamknięcie sprawy granicy było na przełomie lat 1989 i 1990 rzeczą pilną i każda zwłoka zaczynała ciążyć nad wzajemnymi stosunkami. Wspólne oświadczenie premiera RP i kanclerza RFN przyjęte 14 listopada 1989 r. w Warszawie – z powodu stanowiska kanclerza – jeszcze tę sprawę omijało. Po intensywnych rokowaniach rzecz dokonała się dokładnie po roku od owego oświadczenia, mianowicie w traktacie między RP a RFN o potwierdzeniu istniejącej między nimi granicy podpisanym 14 listopada 1990 r. w Warszawie.
Pozostaje sprawa wysiedleń. W Niemczech, w różnych celach, nie wyłączając materialnych, rozmaite siły polityczne i ugrupowania (przeważnie wspierane przez partie chrześcijańskie – CDU i CSU) stale przypominały fakt wysiedlenia Niemców, nierzadko mówiąc o „zbrodni wypędzenia”. Wyjaśnienie polskiego stanowiska było usunięciem lub przynajmniej próbą usunięcia jednej z barier.
Dla bardzo wielu Niemców wysiedlenie ze Wschodu pozostawało przeszkodą do pojednania z Polską. Rosnąca liczba Niemców gotowa była pogodzić się z radykalną zmianą granicy – Niemcy wojnę zaczęły i przegrały; ale wysiedlenie mieszkańców i utrata przez nich stron ojczystych?
Oczywiste było, iż zmiana polskich granic na wschodzie i zachodzie, zdecydowana zresztą przez mocarstwa bez pytania się Polski o zgodę (układ teherański z r. 1943 i układ jałtański z r. 1945), zakładała radykalne przesunięcia ludnościowe. Jeszcze podczas wojny premier brytyjski Winston S. Churchill zapowiadał wysiedlenie Niemców. Istnieje osobny układ poczdamski (1945) o „transferze” Niemców. Po powrocie z konferencji poczdamskiej prezydent USA Harry S. Truman – mówiąc o terytorium przyznanym Polsce wskazał: „Zasiedlone przez Polaków, uczyni ono z Polski państwo bardziej jednolite”. Truman mówił także o zrobieniu „miejsca do osiedlenia się” przez Polaków z województw wschodnich wcielonych do ZSRR. Jeśli więc granica na Odrze i Nysie Łużyckiej miała być trwała, w Polsce nie mogło być miejsca na wielomilionową „mniejszość” niemiecką. Była to zapewne owa sytuacja „niemożliwa do uniknięcia”, o której pisał cytowany niżej Jan Józef Lipski.
Niemniej w kategoriach pojednania problem wysiedleń pozostawał.
Za zgodą premiera Mazowieckiego do exposé poświęconego polityce zagranicznej (26 kwietnia 1990 r.) wprowadziłem następujące oświadczenie:
„Pojednanie polsko-niemieckie jest doniosłe dla obu narodów, jest doniosłe dla Europy, jest przed wszystkim doniosłe w kategoriach moralnych. Moim zdaniem już się ono w dużej mierze dokonało, inaczej nie istniałby tak intensywny ruch osób w obie strony, tyle kontaktów ludzkich, tyle wydarzeń w sferze ducha oraz wspólnej kultury i cywilizacji. Ciężkie zbrodnie i cierpienia czasu wojny odchodzą w przeszłość, szczególnie w perspektywie nowych, młodych pokoleń. Trzeba o tym pohańbieniu pamiętać jak o wielkiej przestrodze, nie zaś jako źródle niechęci, uprzedzeń lub nawet nienawiści.
Przełom dokonał się był dzięki odważnym inicjatywom kościelnym. Myślę tu zwłaszcza o stanowisku biskupów polskich z 1965 roku. Ich słowa o wzajemnym przebaczeniu, głęboko chrześcijańskie, należą do skarbnicy życia publicznego dzisiejszej Polski. Wówczas naród nie miał władzy w państwie, za naród więc przemówili biskupi. Jakże ciężko doświadczeni przez wojnę dobrze rozumiemy cierpienie tych Niemców, którzy zostali pozbawieni stron rodzinnych i domów rodzinnych, doznali krzywd i niesprawiedliwości.
Ale teraz potrzebny jest pokój w umysłach i sercach. Chcemy zatem zamknąć definitywnie cały ten rozdział u progu zjednoczenia Niemiec.”
Sejm przyjął exposé do wiadomości, co rozciągało się także na powyższe oświadczenie. Jego skutek więc nie ograniczył się tylko do stanowiska rządu.
Tę samą treść obejmowały dwa inne moje teksty, również z roku 1990: wypowiedź dla radia berlińskiego (Deutschland Sender Berlin) w rocznicę napaści niemieckiej na Polskę oraz przemówienie wygłoszone zaraz po zjednoczeniu Niemiec w gmachu dawnego Parlamentu Rzeszy w Berlinie w dniu 5 października 1990 r. W tym przemówieniu, przy końcu fragmentu poświęconego wysiedleniom, dodałem: „Musimy zwrócić się ku przyszłości. Dzisiejsze nasze zadanie polega na tworzeniu pokojowego współżycia i współdziałania” Polski i Niemiec.
Pięć lat później ówczesny minister spraw zagranicznych RP Władysław Bartoszewski obszerniej mówił o wysiedleniu Niemców z Polski. Uczynił to 28 kwietnia 1995 r. w Bonn na forum normalnie niedostępnym dla polskiego polityka, mianowicie podczas specjalnej sesji Parlamentu Federalnego (Bundestagu) i Rady Federalnej (Bundesratu). Już samo to forum, niezależnie od autorytetu mówcy w Polsce i w Niemczech, podkreślało wagę mowy. Bartoszewski m. in. oświadczył:
„Prawno-polityczne uregulowanie problemu zjednoczenia Niemiec i ich granic sprawiło, że dzisiaj rozmowa o „utraconej ojczyźnie” nie musi budzić obaw o pokojowy ład w Europie.
Polska odzyskała suwerenność polityczną. Odzyskuje też suwerenność duchową. Jej miarą jest poczucie moralnej odpowiedzialności za całą historię, w której – jak zawsze – są karty i jasne, i ciemne. Jako naród szczególnie doświadczony wojną poznaliśmy tragedię wysiedleń przymusowych oraz związanych z nimi gwałtów i zbrodni. Pamiętamy, że dotknęły one także rzesze ludności niemieckiej i że sprawcami bywali także Polacy.
Chcę otwarcie powiedzieć, iż bolejemy nad indywidualnymi losami i cierpieniami niewinnych Niemców, dotkniętych skutkami wojny, którzy utracili swe strony ojczyste.”
Bartoszewski zaznaczył: „w pełni identyfikuję się z tezami” na temat wysiedlenia postawionymi przez Jana Józefa Lipskiego. Lipski był myślicielem i eseistą pozostającym w opozycji wobec PRL. Bartoszewski zacytował m. in. następujące wypowiedzi Lipskiego:
„Wzięliśmy udział w pozbawieniu ojczyzny milionów ludzi. [...] Zło nam wyrządzone, nawet największe, nie jest jednak i nie może być usprawiedliwieniem zła, które sami wyrządziliśmy. Wysiedlanie ludzi z ich domów może być w najlepszym razie mniejszym złem, nigdy – czynem dobrym. [...] Wybór wyjścia, które – jak się zdaje – jest mniejszą niesprawiedliwością, wybór mniejszego zła, nie może jednak znieczulać na zagadnienia moralne. Zło jest złem, a nie dobrem, nawet gdy jest złem mniejszym i niemożliwym do uniknięcia.”
Minister Bartoszewski przypomniał także, że „na Konferencji Poczdamskiej zwycięskie mocarstwa postanowiły wysiedlenie ludności niemieckiej z terenów na wschód od Odry i Nysy”.
Mowa Bartoszewskiego jest dokumentem urzędowym. Dlatego całe ujęcie sprawy wysiedlenia Niemców przez Bartoszewskiego zasługuje na pilną uwagę. Charakterystyczna jest tu zwłaszcza urzędowa aprobata dla poglądu Lipskiego, a nawet więcej – urzędowa identyfikacja ministra z tym poglądem.
Jest to nader istotna podstawa stosunków polsko-niemieckich.
Publicznie o wspólnocie interesów łączącej Niemcy i Polskę powiedziałem jeszcze przed zjednoczeniem Niemiec, mianowicie przemawiając w dniu 22 lutego 1990 r. na VI Forum Niemiecko-Polskim w Poznaniu. Po otwarciu muru berlińskiego i zapoczątkowaniu zjednoczenia, łącznie z demokratyzacją NRD, można było już liczyć na korzystny kierunek zmian w stosunkach polsko-niemieckich, czyli na współpracę opartą na wspólnocie interesów. Można nawet było mówić o pewnym zaawansowaniu w tej mierze. „Budować musimy polsko-niemiecką wspólnotę interesów” – podkreśliłem w Poznaniu. Czyli patrzymy przed siebie, nie wstecz.
Była to polityka pomyślana jako szerokie ujęcie teraźniejszości i przede wszystkim przyszłości stosunków polsko-niemieckich. Dostrzeganie, identyfikacja, podtrzymywanie i rozwijanie wspólnych interesów było koncepcją polityki realnej, ponieważ polityka ta wynikała z sąsiedztwa i celu europejskiego. Była ona obliczona na długą metę, miała być i była stałym zadaniem dla obu państw. Widziana dziś z perspektywy czasowej polsko-niemiecka wspólnota interesów, będąc tym, co już wspólnie zbudowaliśmy i co należy utrzymać, pozostaje dynamicznym procesem współczesnym i przyszłym. Jest to dziś i jutro obu sąsiadów. Tym samym wspólnota interesów staje się także wspólnotą zamiarów.
Liczne nowe elementy w polityce niemiecko-polskiej przyczyniły się do stopniowego tworzenia wspólnoty interesów. Można tu wskazać na niektóre z nich.
Tak więc od początku przełomu w Polsce Niemcy wspierały polską reformę gospodarczą, m. in. wydatnie uczestnicząc w oddłużeniu Polski.
Z inicjatywy min. Genschera – pod nazwą Trójkąta Weimarskiego – powstała płaszczyzna dla współpracy ministrów spraw zagranicznych (a z czasem także innych organów) Francji, Niemiec i Polski (nazwa pochodzi od Weimaru, w którym trzej ministrowie spotkali się po raz pierwszy 28 i 29 sierpnia 1991 r.). Współdziałanie z tandemem francusko-niemieckim, odpowiednio wykorzystane, umacniało pozycję Polski w Europie i otwierało przed polityką polską nowe perspektywy.
Wspomniałem już wyżej o dużym poparciu Niemiec dla naszego członkostwa w Unii Europejskiej.
Ze swej strony już w pierwszych dniach funkcjonowania rządu Tadeusza Mazowieckiego Polska porozumiewała się z RFN i zajęła przychylne dla RFN stanowisko w sprawie uchodźców z NRD na terytorium polskim (wrzesień 1989 r.). Nie mogło być inaczej, skoro wzgląd humanitarny i poszanowanie praw człowieka były decydujące; niemniej w ówczesnym układzie sił w Europie środkowo-wschodniej rzecz była delikatna.
Niemcy przyznają, że właśnie one były państwem, które „głównie skorzystało” z przemian demokratycznych w Europie. Tak rzecz określił min. Klaus Kinkel, następca Genschera. Nie trzeba przypominać, że zmiany te zostały zapoczątkowane w Polsce. Niemcy przyznają też, iż polska polityka zagraniczna w roku 1990 odegrała korzystną rolę w zjednoczeniu Niemiec, mimo – dodam – początkowo pewnych różnic w spojrzeniu RFN i Polski na ten złożony problem. W sumie jednak lata 1989-1990 wywarły zasadniczy wpływ na świadomość obiektywnie istniejących, wspólnych interesów odrodzonej Polski i zjednoczonych Niemiec.
Traktakt między RP a RFN o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy podpisany 17 czerwca 1991 r. w Bonn dał dobry fundament wzajemnym stosunkom. Wkrótce po jego podpisaniu rozpoczęło się planowanie współpracy przygranicznej i regionalnej. Dziś ma ona rozmaite formy i bogatą treść.
W tamtych latach francusko-niemiecka współpraca, zainicjowana już kilka lat po zakończeniu drugiej wojny światowej, była pewnym wzorcem. Współpraca ta, obejmująca wiele dziedzin, sprawiła, że w powojennej Europie powstał wielki obszar stabilności. Francusko-niemieckie współdziałanie stało się bodźcem do integracji europejskiej i stworzyło bardzo solidną podstawę dla rozwoju Wspólnoty i później Unii Europejskiej. Tandem francusko-niemiecki uderzał swym nowatorstwem i konstruktywnym nastawieniem skierowanym ku przyszłości. Polityka polska zapoczątkowana w 1989 r. aspirowała do podobnych osiągnięć w naszej części Europy. Nie od rzeczy będzie przypomnieć, iż ze strony polskiej o modelu francusko-niemieckim mowa była bardzo wcześnie, bowiem już w exposé premiera Mazowieckiego w Sejmie w dniu 12 września 1989 r. Mówiąc o stosunkach z RFN premier Mazowiecki powiedział, iż „chcemy prawidłowego pojednania na miarę tego, jakie dokonało się między Niemcami a Francuzami”.
Jest rzeczą nieuniknioną, iż między Polską a Niemcami pojawiają się i pojawiać będą rozmaite rozbieżności lub wręcz konflikty. Ich źródło bywa różne. Jednym z nich jest asymetria istniejąca na niekorzyść Polski. Rzutuje ona przede wszystkim na sprawy dwustronne.
Lecz są kolizje zupełnie innego rodzaju, o podłożu zdecydowanie politycznym. Ze strony niemieckiej, w różnej formie i z różnym natężeniem, często w sposób niejasny, powracano do wysiedlenia Niemców – o pewnych działaniach pod tym względem piszę niżej. Poczynając od roku 2003 Niemcy i Polska zaczęły się różnić na tle europejskich reakcji na politykę USA, zwłaszcza wobec Iraku. Istnieją rozbieżności dotyczące polityki w stosunku do Rosji w związku z niemiecko-rosyjską budową gazowego rurociągu bałtyckiego. Istotny spór powstał w roku 2007 podczas rozmów o reformowaniu Unii Europejskiej, m. in. o systemie głosowania. Był to spór, który oczywiście wikłał wszystkich członków Unii, niemniej odbił się bardzo silnie na stosunkach Polski z Niemcami. Na szczycie Unii w czerwcu 2007 r. w Brukseli udało się osiągnąć kompromis, jednak na razie osad pozostał. Przyczyniła się do tego także retoryka wypominająca Niemcom ich winy wojenne; było to podejście, które kolidowało z duchem integracji europejskiej, od początku opartej na pojednaniu – mimo tragicznej przeszłości.
Wszystko to miało i ma negatywny wpływ na skądinąd trwałe związki obu państw i na potrzebę ich kontynuowania. Czyli niejedno wymaga tu przemyślenia, aby te stosunki umocnić i przede wszystkim uodpornić tam, gdzie to możliwe, na oddziaływanie rozmaitych wydarzeń i czynników, zwłaszcza tych, które wychodzą poza sprawy czysto dwustronne.
W ostatnich latach doszło do różnych dyskusji polsko-niemieckich na temat współczesnej historii obu narodów. Do pewnego stopnia dyskusja ta przeniknęła do stosunków oficjalnych, odbijając się niekorzystnie na ich klimacie. Początek dał projekt Związku Wypędzonych utworzenia „Centrum Przeciwko Wypędzeniom” w Berlinie. Opinia publiczna w Polsce zdecydowanie odrzuciła ten projekt. Pojawiły się propozycje innych rozwiązań, w szczególności ze strony prezydentów RP i RFN. Sprawa wysiedleń odżyła dodatkowo na skutek roszczeń majątkowych wysuniętych wobec Polski przez niektórych przesiedleńców lub późniejszych migrantów i na skutek działalności spółki „Powiernictwo Pruskie” (rząd RFN odciął się od tych roszczeń i ich nie popiera).
Tzw. polityka historyczna nader często odgrywała rolę w sprawach polsko-niemieckich (a także innych) w XX wieku. MSZ, w rozmaitych decyzjach, winno brać pod uwagę nasze doświadczenia historyczne. Jednocześnie oddzielenie debaty historycznej od kształtowania i prowadzenia zarówno bieżącej jak i długofalowej polityki, szczególnie zagranicznej, jest wskazane i możliwe. Nie jest to zadanie proste, może nawet pozostaje nie w pełni wykonalne, a porządkowanie sytuacji na rzecz rozdziału polityki i historii wymaga, rzecz jasna, wyczucia i umiejętności. Niemniej zadania historyków i publicystów nie mogą być identyfikowane z zadaniami organów państwowych. Świadomość tej odmienności nie oznacza bynajmniej, iż tym samym dąży się do zatarcia pamięci historycznej w obu narodach. Zdając sobie sprawę z obecności i znaczenia historycznych symboli także w polityce, pamiętać należy także o takim ich ujmowaniu, iżby nie prowadziły do napięć i komplikacji na obszarze polityki zagranicznej.
Przełom roku 1989 przyniósł współpracę polsko-niemiecką, stabilizację wzajemnych stosunków, dobre sąsiedztwo i zaawansowane pojednanie. W perspektywie historycznej są to zjawiska, które ukazują granice polityki historycznej. Przecież ustanowienie zupełnie nowych stosunków pomiędzy Niemcami a Polską oraz pomiędzy Polakami a Niemcami mogło wydawać się zadaniem nierealnym, przynajmniej na dziesięciolecia, właśnie z uwagi na obciążenia historyczne. Jednak w latach 1989-1990, działając energicznie, odważnie i z dobrą wolą, Polacy i Niemcy skutecznie podjęli sprawę nowej polityki i nowych stosunków.
W tym miejscu nie od rzeczy będzie ponownie przypomnieć, że przełom w stosunkach polsko-niemieckich miał swój początek i uzyskał wymiar moralny dzięki odważnym inicjatywom kościelnym po obu stronach. Myślę tu o memoriale Ewangelickiego Kościoła Niemiec oraz o stanowisku biskupów polskich z 1965 r. i ich słowach o wzajemnym przebaczeniu, głęboko chrześcijańskich, wypowiedzianych w liście do biskupów niemieckich. Tak więc nie ma historii, której presji państwo, naród lub społeczeństwo w sposób nieunikniony są podporządkowane i na którą nie mają wpływu. W rzeczywistości tradycje, tendencje i obciążenia mogą poddać się wyobraźni i woli człowieka. Stosunki francusko-niemieckie po II wojnie światowej dostarczyły na to wymownego przykładu, tak ważnego w myśleniu o stosunkach niemiecko-polskich.
Wolno więc sądzić, że wobec rozmaitych obecnie trudności pomiędzy Polską i Niemcami – poszukując porozumienia – nie należy zapominać o założeniach przyjętych przez obie strony przed laty, gdy ponownie niepodległa Polska i ponownie zjednoczone Niemcy definitywnie znormalizowały swe stosunki i weszły na drogę pojednania. Zachowuje aktualność pragmatyczna postawa z początku lat dziewięćdziesiątych, iż Niemcy i Polskę wiąże wieloraka wspólnota interesów. Nie chodzi tu o powrót do polityki tamtych lat – polityka każdego czasu ma swój własny dynamizm. Niemniej pewne elementy są trwałe. Pragmatyzm, tak istotny w polityce zagranicznej, sugeruje, iżby nacisk położyć na to, co nas łączy, nie zaś na to, co dzieliło lub jeszcze dzieli, a co niekiedy bywa wyolbrzymiane.
Kontakt do redaktora serwisu: mm@skubi.net
Kolejne teksty: Jeśli chcesz być informowany o nowych tekstach, możesz
|
Dodaj komentarz Cały wątek i zaawansowane funkcje forum Inne wątki
Zapraszam do dyskusji o polityce zagranicznej Polski by skubi May 27, 2008, 11:07:31 PM
Powrót do strony głównej forum: http://www.skubi.net/forum/index.php?board=1.0
Powrót do artykułów Krzysztofa Skubiszewskiego:
Dodaj komentarz Cały wątek i zaawansowane funkcje forum Inne wątki