Krzysztof Skubiszewski był ministrem spraw zagranicznych przez pierwsze cztery lata po odzyskaniu przez Polskę suwerenności w roku 1989, kolejno w rządach Tadeusza Mazowieckiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego, Jana Olszewskiego i Hanny Suchockiej. |
Wykład wygłoszony w marcu 2005 w Polskiej Radzie Biznesu w Warszawie, publikowany w Wykłady Polskiej Rady Biznesu 2005, Warszawa 2006, str. 4-41. |
Krzysztof Skubiszewski w Ministerstwie Spraw Zagranicznych (fot. Piotr Skubiszewski, maj 1992)
Z chwilą przełomu dokonanego w roku 1989 nasza polityka zagraniczna zmierzała do powiązania Polski z Zachodem, w tym do wejścia Polski do organizacji wówczas wyłącznie zachodnich: Rady Europy, Wspólnoty Europejskiej i Organizacji Gospodarczej Współpracy i Rozwoju (OECD). Nie wymieniam tu Sojuszu Północnoatlantyckiego, ponieważ początkowo, tj. w latach 1989 – 1990 i przez znaczną część roku 1991, członkostwo w NATO nie należało do sfery polityki dającej się realizować. Czym innym były starania o pewną ochronę ze strony Sojuszu i o kontakt z nim – to czyniliśmy od początku.
Dopóki istniał ZSRR i rządził w nim Michaił Gorbaczow, wejście do Sojuszu byłych satelitów sowieckich nie wchodziło w rachubę, ponieważ takie było stanowisko samego Sojuszu i jego członków. Orientacja zachodnia przyjęta od początku w naszej polityce nie wykluczała z natury rzeczy dążenia w przyszłości do członkostwa w NATO. Jednak ten cel mieścił się w perspektywie odległej i w czasie nieokreślonym. Dopiero zamach stanu w Moskwie w sierpniu 1991 r. i rozpad ZSRR w końcu tegoż roku – fakty niespodziewane i od Polski zupełnie niezależne – stworzyły pewne szanse.
W latach 1990 – 1991 przyszłe członkostwo we Wspólnocie Europejskiej (dziś w Unii Europejskiej) było zadaniem wprawdzie na daleką metę, lecz bardziej praktycznym niż przyjęcie do Sojuszu. A przynajmniej realne było poczynienie pewnych istotnych kroków zbliżających nas do Wspólnoty (mam na myśli zawarcie układu o stowarzyszeniu). Otwarcie się Sojuszu na Polskę widziałem jako ewentualny efekt naszego związania się z Europą zachodnią i dobrych stosunków z USA; na tym kierunku trwała w MSZ systematyczna praca. Ale ta polityka nie musiała zaowocować przyjęciem nas do NATO. Wówczas nikt nie przewidywał rychłego upadku Gorbaczowa oraz równie szybkiej likwidacji ZSRR. Dopiero te historyczne wydarzenia oraz niejasność zagranicznej polityki Rosji i generalnie – niepewność tycząca się postawy tego państwa i jego rozwoju wewnętrznego sprawiły, że zaczęła wytwarzać się koniunktura dla naszego członkostwa, zresztą też nie od razu i nie bez różnych oporów na Zachodzie.
Ale, powtarzam, był to rozwój, który miał przyjść później. U progu naszej odzyskanej niepodległości, za rządów Tadeusza Mazowieckiego i Jana Krzysztofa Bieleckiego, akces do Sojuszu (w odróżnieniu od współpracy z nim) – jako postulat polityki polskiej – musiał pozostawać w sferze możliwych (pożądanych) scenariuszy lub życzeń; nie należał jednak do praktycznej polityki. Za wcześnie było mówić publicznie o członkostwie. Na zewnątrz obowiązywała daleko posunięta wstrzemięźliwość i ostrożność, aby nie wywołać obojętnej, jeśli nie wręcz negatywnej reakcji Zachodu, co spotkało pewne publiczne wypowiedzi prezydenta Czechosłowacji Vaclava Havla i ministra spraw zagranicznych Węgier G. Horna, deklarujących już w r. 1990 zainteresowanie ich państw dla członkostwa w Sojuszu.
Polityka wiązania się z Zachodem wymagała naszego udziału w likwidacji bloku wschodniego i nowego (dobrego) ułożenia stosunków z naszymi sąsiadami. Osiągnięcie tych celów wymagało czasu i zmian w całym regionie, które – jak wiemy – dokonywały się po przełomie w Polsce stosunkowo szybko, jednak nie od razu.
Wiązanie się Polski z Zachodem było zamierzeniem strategicznym, które wymagało realizacji wielu zadań, z natury rzeczy rozłożonych w czasie. Gdy w r. 1989 władzę obejmował rząd Tadeusza Mazowieckiego, Polska wciąż pozostawała stroną Układu Warszawskiego i znajdowała się w sieci politycznych i innych umów dwustronnych w obrębie bloku wschodniego. Na terytorium polskim stacjonowały jednostki Armii Czerwonej. Polska należała do Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej (RWPG). Chcąc zespolić się z Zachodem należało najpierw wykonać ogromną pracę przygotowawczą, bez której wszelka myśl o wejściu do instytucji zachodnich, zwłaszcza o charakterze wojskowym, była czystą mrzonką. Stworzenie gruntu, bez którego niemożliwe byłyby późniejsze polskie starania o członkostwo w Sojuszu Północnoatlantyckim, przypadło na pierwsze lata odzyskanej niepodległości.
Na zmiany zapoczątkowane w r. 1989 Sojusz Północnoatlantycki reagował powściągliwie. Owszem, pojawiały się pewne obietnice, lecz nadal pozostawaliśmy w sferze deklaracji odnoszących się do nieokreślonej przyszłości. Jednocześnie Wspólnota Europejska przekuwała swą politykę otwarcia w czyn, przyznając Polsce (i Węgrom) pewną pomoc (program PHARE) i stosunkowo rychło godząc się na rokowania w sprawie naszego stowarzyszenia się ze Wspólnotą.
Z komunikatu przyjętego w dniu 15 grudnia 1989 r. przez Radę Północnoatlantycką na szczeblu ministerialnym mogliśmy dowiedzieć się, że wszystkie państwa bloku wschodniego traktowane są przez NATO nadal jako „sowieccy sojusznicy w Europie” (Soviet allies in Europe, pkt. 3 Komunikatu). Przyszła współpraca z „państwami Wschodu” była co najwyżej naszkicowana (pkt. 22). Deklarując poparcie dla reform w naszej części Europy Sojusz kilkakrotnie podkreślał rolę KBWE (pkt. 7; pkt. 9, drugi ustęp; pkt. 16; pkt. 18; pkt. 20, drugi ustęp). Sojusz wskazywał, że zmiany zapoczątkowane w r. 1989 znajdują się dopiero w swym „wczesnym stadium” (pkt. 5) – czemu zresztą trudno było zaprzeczyć. Równocześnie członkowie Sojuszu akcentowali, że nie dążą do naruszenia „uzasadnionych interesów bezpieczeństwa jakiegokolwiek państwa”. Była to w pierwszym rzędzie aluzja do interesów ZSRR, przede wszystkim, z uwagi na fakt, że pojawiła się realna szansa na zjednoczenie Niemiec, co osłabiało blok i ZSRR, m.in. poprzez nieuchronną likwidację NRD.
Okoliczność, że Sojusz zapowiadał kontynuację swej „politycznej funkcji” była dla nas korzystna: „Sojusz musi zintensyfikować swe własne wysiłki celem przezwyciężenia podziału Europy” (pkt. 13); da on „istotny wkład w wyłonienie się Europy, która już nie jest podzielona” (pkt. 14). Niemniej „polityczne zmiany” dokonywać się będą w „stabilności” (pkt. 13).
Ta ostatnia wytyczna pokrywała się zresztą z naszą polityką lat 1989/1990 w tym sensie, że działać należało stopniowo, bez gwałtownych posunięć, które w oczach Zachodu byłyby awanturnictwem i nie czyniłyby z nas pożądanego partnera. Jednak wychodzenie z bloku należało do naszej strategii. Tymczasem Sojusz był, przynajmniej na razie, bardziej konserwatywny – Układ Warszawski potrzebny mu był jako partner rozmów prowadzących do ograniczenia sił zbrojnych w Europie. Ponadto Zachód wiązał się silnie z Michaiłem Gorbaczowem, którego polityka w omawianym okresie bynajmniej nie była obliczona na likwidację Układu Warszawskiego, choć mówił on o zmniejszeniu jego roli wojskowej – cokolwiek by to miało znaczyć.
Nie tylko dla ZSRR, ale również dla Zachodu, włączenie obszaru NRD do rejonu chronionego przez Sojusz (art. 6 Traktatu Północnoatlantyckiego) miało być jedynym wyjątkiem od zasady, że Sojusz nie otwiera się na inne państwa i nie prowadzi polityki rozszerzania.
Nie trzeba dodawać, że żadne z państw wybijających się w latach 1989–1990 na niepodległość nie było gotowe do wejścia do Sojuszu, zwłaszcza pod względem wojskowym, m.in. ze względu na stan korpusu oficerskiego, przede wszystkim generalskiego, w każdym z tych państw. Samo rozwiązanie Układu Warszawskiego tej gotowości nie stwarzało, choć oczywiście było jej przesłanką.
Oświadczenie, że chcemy być członkiem NATO byłoby w latach 1989–1991 deklaracją bez pokrycia co się tyczy naszej rzeczywistej gotowości, byłoby wręcz tromtadracją, przynoszącą nam w stosunkach z Zachodem więcej szkody niż pożytku. Dla mnie zaś kształtowanie tych stosunków w sposób dla nas korzystny było priorytetem. Jedynie dobre i bliskie stosunki z Zachodem mogły w przyszłości dać Polsce bezpieczne miejsce w Europie. Bez zbudowania takich stosunków nie mogło być mowy o uczestnictwie w Sojuszu. Działać należało na rzecz zbliżenia Polski do Sojuszu i wpływać na postawę Sojuszu wobec nas; wniosek o członkostwo w Sojuszu miał koronować ten proces, nie zaś być jego początkiem.
U progu roku 1990 widziałem miejsce na dwa konkretne i równoległe działania. Pierwszym było przekonywanie Sojuszu o roli, jaką ma on do odegrania odnośnie bezpieczeństwa Polski i innych państw, które weszły na drogę odnowy niepodległościowej i demokratycznej. Drugim było nawiązanie stosunków z NATO, a zwłaszcza z Sekretarzem Generalnym tej Organizacji, aby zapoczątkować dialog i współpracę miedzy Polską a NATO.
Co się tyczy pierwszego kierunku działania – od początku roku 1990 przekonywałem Sekretarza Generalnego NATO oraz ministrów spraw zagranicznych i innych przedstawicieli członków Sojuszu, że bezpieczeństwo reformującej się Europy Środkowowschodniej nie może być obojętne dla Sojuszu. Mówiłem, że również w interesie Sojuszu leży, aby utrzymana została niepodległość młodych demokracji tego regionu oraz zapewnione było ich bezpieczeństwo. Poczucie bezpieczeństwa tych państw winno ulec wzmocnieniu przez zaangażowanie się NATO na rzecz stabilizacji w tym regionie, przy czym przez stabilizację rozumiałem poparcie, którego NATO winna udzielić reformującym się państwom w razie zewnętrznego zagrożenia ich niezależności. Innymi słowy, stabilizacja nie oznaczała utrzymania wpływów ZSRR na tym obszarze jako ceny za zjednoczenie Niemiec. Tymczasem postawa uznająca te wpływy nie była obca zachodniemu myśleniu. Tego typu niebezpieczeństwo należało brać pod uwagę; dopiero po pewnym czasie stało się jasne, że zwłaszcza polityka amerykańska zmierzając do zjednoczenia Niemiec i ich pozostania w NATO, równolegle wspiera dążenia niepodległościowe Polski i innych państw regionu (jednak bez włączania ich do Sojuszu). Chodziło mi więc o to, iżby wobec płynności stosunków w naszej części Europy móc liczyć na zaangażowanie Sojuszu, gdyby Moskwa chciała odzyskać utracony teren. Wykluczałem utrzymanie dotychczasowej strefy wpływów ZSRR w Europie Środkowowschodniej. W tej materii wypowiadałem się także publicznie, po raz pierwszy na Sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ w dniu 25 września 1989 r. w Nowym Jorku. Wskazując, że niczego nie destabilizujemy, łącznie z „wzajemnym strategicznym bezpieczeństwem obejmującym oba wielkie mocarstwa”, podkreśliłem: „Obszary bezpieczeństwa nie mogą jednak być utożsamiane ze sferami wpływów”.
Postulat, iżby Sojusz zaangażował się na rzecz niezależności państw Europy Środkowowschodniej przedstawiłem po raz pierwszy w rozmowie z kanadyjskim ministrem spraw zagranicznych Joe Clarkiem w dniu 12 lutego 1990 r. podczas mego pobytu w Ottawie na konferencji w sprawie „otwartych przestworzy”. Był on gospodarzem odbywającego się przy tej okazji spotkania ministrów spraw zagranicznych Sojuszu. Clark był zaskoczony tą inicjatywą; zapewne dlatego jej nie komentował; obiecał on zaraz przedstawić polski punkt widzenia swym kolegom z Sojuszu. Odtąd przy różnych okazjach w rozmowach z przedstawicielami państw członkowskich poruszałem tę kwestię. Po pewnym czasie zacząłem to także czynić publicznie. Było ważne, aby Sojusz oswoić z myślą, iż ma on także interesy i polityczne zobowiązania na wschód od Łaby (a niebawem na wschód od Odry i Nysy Łużyckiej) i że jego nowa rola w dziedzinie bezpieczeństwa europejskiego (o której sam Sojusz coraz więcej mówił) nieuchronnie będzie oznaczać odejście od dotychczasowego faktycznego uznawania przez członków Sojuszu hegemonii ZSRR wobec Polski i innych państw naszego regionu.
Chodziło mi o to, ażeby nasza polityka budowania państwa niezależnego od Moskwy (zarówno w swym porządku wewnętrznym jak swych stosunkach zewnętrznych) uzyskała przynajmniej pewne minimum asekuracji ze strony Sojuszu. Dotąd bowiem Sojusz faktycznie uznawał swobodę działania ZSRR w Europie Środkowowschodniej; poza słownymi protestami Sojusz nie reagował na zduszenie powstania w Budapeszcie w r. 1956 i na inwazję Czechosłowacji przez siły zbrojne Układu Warszawskiego w r. 1968. Wprawdzie Gorbaczow nie stosował doktryny Breżniewa, a nawet ją odrzucił, jednak jego polityka w latach 1989 – 1990 bynajmniej nie zakładała likwidacji bloku. Ponadto wewnętrzna pozycja Gorbaczowa była w ZSRR raczej słabła i w Warszawie nie mogliśmy wykluczać, że ZSRR powróci do polityki dominacji, gdyby Gorbaczow musiał odejść.
Odnośnie drugiego kierunku działania, mianowicie nawiązania bezpośredniego kontaktu z Sojuszem, zapoczątkowałem go w dniu 21 marca 1990 r. składając wizytę w Kwaterze Głównej NATO w Brukseli. Odbyłem tam rozmowę z Sekretarzem Generalnym NATO Manfredem Wörnerem i spotkałem się z ambasadorami państw członkowskich, akredytowanymi przy NATO. Moja podróż do Brukseli była pierwszym urzędowym kontaktem Polski z Sojuszem. Zainicjowała ona zarówno stosunki między naszym państwem a NATO, jak i trwający ponad trzy i pół roku mój bliski i osobisty kontakt z Wörnerem.
Przedstawiłem Wörnerowi główne elementy naszej polityki zmierzającej do związków z Zachodem, czego warunkiem było uwolnienie się od zależności wynikających z długoletniej przynależności do bloku wschodniego. Powiedziałem, że z uwagi na rolę Sojuszu w zapewnieniu bezpieczeństwa nie tylko swych członków liczymy, iż nie będzie on, jak dotąd, indyferentny wobec losu reformujących się państw w Europie Środkowowschodniej. Wörner podkreślał, że istnieje coraz szersze pole do współpracy między Sojuszem a Polską, a moją wizytę uznał za wynik pomyślnego rozwoju w Europie Środkowowschodniej. Wörner wskazywał na wkład Sojuszu w budowę nowego systemu europejskiego, łącznie z obniżonym poziomem zbrojeń. Ze swej strony podkreśliłem, że Sojusz wraz z obecnością wojsk USA w Europie, uważamy za składnik stabilizacji i bezpieczeństwa na kontynencie. Wörner zastanawiał się, czy pewna instytucjonalizacja procesu KBWE nie byłaby właściwą odpowiedzią na obawy ZSRR. Wörner zaznaczył, że Sojusz dąży do zastąpienia układów „rywalizacyjnych” przez układy o współpracy.
Od czasu pierwszej rozmowy z Wörnerem aż do mego odejścia z MSZ (26 października 1993 r.) pozostawałem z nim w systematycznym kontakcie. Była to w pełni udana współpraca. Rozumieliśmy się bardzo dobrze.
W dniu 9 sierpnia 1990 r. Polska nawiązała stosunki z NATO ustanawiając – w ramach Ambasady RP w Brukseli – misję łącznikową przy Kwaterze Głównej NATO.
W rozmowach z przedstawicielami państw członkowskich Sojuszu na temat deklaracji londyńskiej podkreślaliśmy, że cele polityczne Sojuszu są zbieżne z naszymi. Ze szczególnym zadowoleniem powitaliśmy gotowość NATO do „budowy nowych partnerstw z wszystkimi narodami Europy” (pkt. 4 deklaracji londyńskiego szczytu NATO z 6 lipca 1990 r.). Tak sformułowany cel Sojuszu mieścił w sobie możliwość zbliżenia między nim a Polską i innymi państwami naszego regionu. Jednocześnie wskazywaliśmy, że liczymy na dalsze „nowe możliwości i formy zacieśniania kontaktów”.
Na kilka tygodni przed „szczytem”, w związku z wynikami majowej sesji ministerialnej Grupy Planowania Nuklearnego NATO, Ministerstwo Spraw Zagranicznych przyjęło pogląd, iż konieczna jest „budowa nowego ładu na kontynencie. Istotną rolę do odegrania miałby w tym [ładzie] także Sojusz Północnoatlantycki”.
W dniach od 13 do 16 września 1990 r. Wörner złożył wizytę w Warszawie. Rozmawialiśmy sporo z jego inicjatywy o redukcji zbrojeń konwencjonalnych w Europie; Wörner przedstawił stan prac w obrębie Sojuszu odnoszących się do obniżenia poziomu zbrojeń, m.in. prac nad podziałem czołgów. Wörner interesował się rozwojem sytuacji w Układzie Warszawskim po likwidacji NRD, zwłaszcza stopniowym słabnięciem struktury wojskowej Układu, prowadzącej do jego demontażu. Zachęcał do ostrożnego działania (użył słowa restraint), trafnie odróżniając nieuchronność rozwiązania Układu od taktyki, która jego zdaniem winna uwzględniać obawy ZSRR, iż po likwidacji bloku będzie izolowany. Ze swej strony dałem wyraz nadziei, że Kwatera Główna NATO nie będzie wysuwać propozycji powodujących, że w obrębie Układu Warszawskiego tworzone będą struktury koordynacyjne; stwierdziłem jasno, ze Polska odrzuca wszelkie koordynacyjne funkcje Układu.
Zjednoczenie Niemiec wzmocniło Sojusz i osłabiło pozycję ZSRR. NRD przestała istnieć, stacjonujące tam jednostki Armii Czerwonej miały zakończyć wycofywanie się w r. 1994, który to fakt dodatkowo sprzyjał wycofaniu wojsk ZSRR z Polski (choć ujemnie wpływał na nasze dążenie, aby ustalić znacznie wcześniejszą datę tego wycofania). Niemniej Moskwa pragnęła utrzymać Układ Warszawski. Podczas gdy wskazywanie na rolę polityczną Sojuszu (pkt. 2 deklaracji londyńskiej) mogło mieć pewien sens, zwłaszcza po wypracowaniu programu w tym względzie, analogiczne starania odnośnie Układu Warszawskiego były raczej iluzoryczne, choć w publicznych oświadczeniach unikałem takiego stawiania sprawy. Rozmawiając z Wörnerem wskazałem, ze nasza orientacja zachodnia jest linią, od której nie odstąpimy; dlatego wobec Układu Warszawskiego zostawiamy sobie otwarte wszystkie opcje, nie wyłączając wypowiedzenia Układu.
W r. 1990 nasze główne przesłanie wobec NATO brzmiało: Polska pragnie, iżby Sojusz interesował się bezpieczeństwem i stabilnością Europy Środkowej i traktował ten region jako wspólną z nami (czyli także swoją) strefę bezpieczeństwa. Zaznaczyłem, że Polska identyfikując się z celami Sojuszu jest w pełni świadoma jego stabilizującej roli na kontynencie, jego efektywności i spójności. Zapytałem Wörnera czy Sojusz rozpatruje perspektywicznie możliwość rozszerzenia członkostwa i na jakich warunkach.
Wörner odpowiedział, że Sojusz zawsze był „otwarty”, natomiast przyszły rozwój wydarzeń w Europie może postawić Sojusz przed różnymi opcjami, nie wyłączając przyjęcia nowych członków. Obecnie jednak, wyjąwszy przypadek b. NRD, rozszerzenie Sojuszu nie jest aktualne i nie wchodzi w rachubę.
Wörner był szczerze zadowolony z faktu, że te wszystkie problemy omawiam bezpośrednio i szczegółowo z nim, natomiast w publicznych wypowiedziach zachowuję wstrzemięźliwość, zwłaszcza co się tyczy hipotezy członkostwa polskiego w NATO. Inaczej zresztą być nie mogło – każda polityka ma swój czas. Dodam, iż ostrożność w publicznych wypowiedziach była wskazana, tym bardziej że w drugiej połowie 1990 r. Ministerstwo Spraw Zagranicznych rozpoczęło z ZSRR rozmowy w sprawie wycofania Armii Czerwonej z Polski. Nie zapowiadały się one łatwo. Podobnie na sprawę patrzyły Stany Zjednoczone, gdzie szukaliśmy poparcia. W Radzie Bezpieczeństwa przy Prezydencie USA wręcz obawiano się, że inicjatywa zmierzająca do członkostwa w NATO „mogłaby zagrozić [naszej] niepodległości, która ma dla USA znaczenie strategiczne” (relacja Jana Nowaka-Jeziorańskiego).
Po moich dwóch spotkaniach z Wörnerem mogliśmy przystąpić do ustanowienia systematycznych kontaktów (a z czasem współpracy) między Polską a NATO, łącznie z kontaktami wojskowymi.
Departament Stanu USA odnotowywał moje stanowisko, że Europa Środkowa nie może być (i nie będzie) „szarą strefą”, ale zaznaczał, że „obecnie [tj. na początku roku 1991] członkostwo Polski w NATO nie jest realną odpowiedzią na ten problem”. Stany Zjednoczone zapewniały nas, że w „płaszczyźnie strategicznej” Sojusz poważnie traktuje niepokoje Polski, Czechosłowacji i Węgier odnoszące się do ich bezpieczeństwa. Jednak mówiono nam, że dla rozproszenia naszych obaw nie ma „natychmiastowego rozwiązania”, a „posuwanie się zbyt szybkie [...] może wręcz stworzyć nowe problemy”. Departament Stanu dawał nam do zrozumienia, że nasze bezpieczeństwo ma swój kontekst strategiczny – jest nim rozwój sytuacji w ZSRR i sprawa „ostatecznego wyboru” dokonanego przez Gorbaczowa. „Sprawa członkostwa w NATO czy UZE jest obecnie przedwczesna”. „Powinniśmy raczej nastawiać się na długą debatę w sprawach bezpieczeństwa.”
W płaszczyźnie „praktycznej” Departament Stanu widział miejsce na różne przedsięwzięcia stosownie do deklaracji londyńskiej NATO, niemniej również w tej dziedzinie posuwać się można jedynie „krok po kroku”.
Tymczasem wspomniane wyżej nasze niepokoje miały swe przyczyny jak najbardziej teraźniejsze i wymagały eliminacji bez zwłoki – rzecz nie mogła być odłożona na później. Uwalniając się od więzów blokowych Czechosłowacja, Polska i Węgry prowadziły rokowania m.in. na temat rozwiązania sojuszy dwustronnych z ZSRR. Przy tej okazji Moskwa chciała odzyskać część utraconych wpływów i dążyła do wprowadzenia do nowych traktatów klauzuli ograniczającej prawo tych państw do uczestnictwa w sojuszach oraz zobowiązania, że nie udostępnią one swych terytoriów obcym siłom zbrojnym. W marcu 1991 r. ambasador ZSRR w Brukseli sondował w NATO możliwość przyjęcia do wiadomości przez Sojusz nowych traktatów zawierających takie postanowienia. Tym samym bardzo wcześnie powstałaby przeszkoda dla naszego ewentualnego członkostwa w Sojuszu. Tego typu sugestie odrzucałem. Nowy traktat (zawarty w 1992 r. już z Rosją, nie zaś z ZSRR) żadnych tego rodzaju ograniczeń nie obejmował. Tym samym inicjatywa Moskwy wobec NATO stała się bezprzedmiotowa.
Jednocześnie posuwał się, także przy naszym udziale, demontaż bloku sowieckiego. Na podstawie protokołu podpisanego 25 lutego 1991 r. w Budapeszcie przez ministrów spraw zagranicznych państw będących stronami Układu Warszawskiego nastąpiło rozwiązanie wszystkich organów i struktur wojskowych Układu. Decyzja ta przesądziła o wygaśnięciu Układu, co dokonało się na podstawie protokołu praskiego z 1 lipca 1991 r.
Komunikat z 6 czerwca 1991 r. przyjęty w Kopenhadze przez ministrów spraw zagranicznych państw należących do Sojuszu wskazywał, że wszelki „przymus lub zastraszanie” państw Europy Środkowej i Wschodniej będą traktowane jako sprawa mająca „bezpośrednie i poważne znaczenie” (direct and material concern) dla członków NATO. Podkreślali oni, że „nasze własne bezpieczeństwo jest nierozłącznie związane z bezpieczeństwem wszystkich pozostałych państw w Europie”. Komentując te postanowienia urzędnicy NATO podkreślali, że nie chodzi o wyzwanie pod adresem ZSRR. Wyjaśniali oni, że celem nowej polityki Sojuszu będzie uwzględnienie obaw Polski, Czechosłowacji, Bułgarii, Węgier i Rumunii w zakresie ich bezpieczeństwa, przy czym sojusz nie ukrywał, iż spodziewa się, że tym samym państwa te przestaną rozpatrywać możliwość wejścia do Sojuszu; zdaniem Zachodu rozszerzenie Sojuszu byłoby traktowane przez Moskwę jako prawdziwa groźba.
Mimo tych, zresztą nienowych ograniczeń i zastrzeżeń, komunikat kopenhaski był krokiem ważnym, do pewnego bowiem stopnia wychodził naprzeciw naszemu postulatowi, aby Sojusz nie był obojętny na zagrożenia mogące pojawić się w naszym regionie.
W dniu 3 lipca 1991 r. prezydent Wałęsa złożył oficjalną wizytę w Kwaterze Głównej NATO. Nie był to pierwszy kontakt Prezydenta z Sekretarzem Generalnym Wörnerem. Wörner odwiedził Wałęsę w Gdańsku we wrześniu 1990 r; następnie rozmawiał z Wałęsą już jako prezydentem RP podczas jego wizyty w Belgii (3 kwietnia 1991 r.). W siedzibie NATO Wałęsa nawiązał do wyników sesji kopenhaskiej i podkreślił, że „chcemy partnerstwa z sojuszem i zakładamy dalszy rozwój współpracy”. Prezydent przedstawił stan naszych stosunków z sojuszem i nawiązał do naszych postulatów tyczących się ich pogłębienia. Wałęsa silnie akcentował fakt, że nasze zbliżanie się do Sojuszu nie oznacza, iżby Polska działała lub zamierzała działać przeciwko jakiemukolwiek państwu. Była to aluzja do ZSRR. Wygłaszając swe przemówienie Wałęsa opuścił ten fragment tekstu, który zawierał krytykę pod adresem ZSRR z powodu przeciągających się rokowań w sprawie wycofania wojsk sowieckiej z Polski. Pierwotny tekst został jednak wcześniej udostępniony Kwaterze Głównej Sojuszu.
Dodam, iż po rozwiązaniu Układu Warszawskiego (1 lipca 1991 r.) przechodziliśmy – w naszych stosunkach z NATO – od dialogu i kontaktów do „spotkań regularnych i konsultacji” (tzw. formuła węgierska). Jeśli chodzi o Polskę, wizyta Wałęsy w Kwaterze Głównej NATO zainaugurowała ten drugi etap, aczkolwiek trudno mówić o wyraźnej cezurze czasowej. Istotny był fakt, że w końcu Zachód zaczynał myśleć bardziej systematycznie na temat włączania państw Europy Środkowej i Wschodniej do swych struktur bezpieczeństwa. Proces ten, z inicjatywy amerykańsko – niemieckiej, rozpoczął się jeszcze przed spotkaniem ministrów spraw zagranicznych państw członkowskich NATO w czerwcu w Kopenhadze. Mimo oporów Francji powodujących osłabienie nowych postanowień wynikających z tej inicjatywy, w Kopenhadze uzgodniono, iż rozszerzona będzie łączność z nieczłonkami, pogłębiony zostanie dialog z nimi oraz uczestniczyć oni będą w niektórych działaniach NATO, w szczególności w kontroli przestrzeni powietrznej.
W dniu 19 sierpnia 1991 r. doszło w Moskwie do próby przewrotu; kierował nim Gennadij I. Janajew, wiceprezydent ZSRR. Przewrót, w gruncie rzeczy od dawna przygotowywany, nastąpił na krótko przed powrotem Gorbaczowa z wakacji na Krymie do Moskwy celem podpisania nowego traktatu związkowego mającego zdecentralizować ZSRR.
Pucz moskiewski, aczkolwiek nieudany, ukazał Zachodowi z całą jasnością, że rozwój wydarzeń w ZSRR jest nieprzewidywalny i może nabrać groźnego charakteru. Pucz ten uzasadniał nasze najgorsze obawy co się tyczy niebezpieczeństw powstających na Wschodzie – obawy, o których informowałem państwa zachodnie. Stało się jasne, że ostrożne propozycje Zachodu przyjęte w czerwcu 1991 r.. w Kopenhadze nie były wystarczające. Stany Zjednoczone i Niemcy pracowały nad nowymi formami zbliżenia między dawnymi stronami Układu Warszawskiego i NATO, przy czym faktycznie (nie zaś co się tyczy sformalizowanych postanowień) nastąpiłoby tu pewne uprzywilejowanie Trójkąta Wyszegradzkiego (Czechosłowacja, Polska, Węgry).
We wspólnym oświadczeniu wydanym w dniu 2 października 1991 r. w Waszyngtonie sekretarz stanu Baker i min. Genscher przedstawili pewne propozycje dotyczące pogłębionej współpracy między NATO a państwami Europy Środkowej i Wschodniej. W szczególności obaj ministrowie proponowali udział państw Europy Środkowej i Wschodniej w Komitecie Politycznym i Komitecie Gospodarczym NATO oraz wystąpili z projektem utworzenia Północnoatlantyckiej Rady Współpracy (North Atlantic Cooperation Council, NACC). Szybko nadarzyła się dobra okazja do wyrażenia naszej reakcji na inicjatywę amerykańsko – niemiecką. Mianowicie w dniu 5 października 1991 r. przewodniczyłem spotkaniu ministrów spraw zagranicznych Trójkąta Wyszegradzkiego w Krakowie (spotkanie odbyło się w przeddzień „szczytu” Trójkąta). W swym oświadczeniu trzej ministrowie z zadowoleniem powitali inicjatywę Bakera i Genschera. W oświadczeniu czytamy:
„[Trzej ministrowie] [w]yrazili zadowolenie z dotychczasowego rozwoju kontaktów z Sojuszem i zgodzili się, że rozwój wydarzeń w Europie Środkowej i Wschodniej, jak również na Bałkanach wymaga podniesienia kontaktów ich krajów z NATO na jakościowo wyższy poziom.
W Europie nie ma miejsca na różne rodzaje i różne stopnie bezpieczeństwa – bezpieczeństwo powinno być identyczne dla wszystkich.
Ministrowie Spraw Zagranicznych są zdania, że dotychczasową formułę kontaktów dyplomatycznych („diplomatic liaison”) trzeba znacznie rozszerzyć w celu stworzenia warunków dla bezpośredniego włączenia Rzeczypospolitej Polskiej, Czeskiej i Słowackiej Republiki Federacyjnej i Republiki Węgierskiej w działalność Sojuszu..”
Zwłaszcza ostatnie słowa były wyraźnym sygnałem, że trzy państwa zmierzają do członkostwa.
Postęp w podejściu NATO do żywotnych interesów Europy Środkowowschodniej znalazł wyraz w uchwałach „szczytu” rzymskiego NATO (7-8 listopada 1991 r.). „Szczyt” przyjął długi dokument zatytułowany „Nowa koncepcja strategiczna Sojuszu” i osobny tekst poświęcony rozwojowi sytuacji w ZSRR. Nas najbardziej interesowała „Rzymska deklaracja w sprawie pokoju i bezpieczeństwa” powtarzająca najważniejsze elementy „nowej koncepcji strategicznej” NATO. Deklaracja obejmowała osobny rozdział poświecony stosunkom ze „Związkiem Sowieckim oraz innymi krajami Europy Środkowej i Wschodniej” i zapowiadała w tej mierze „jakościowy krok naprzód”.
W deklaracji państwa NATO podkreślały, że ich „własne bezpieczeństwo jest nierozerwalnie złączone z bezpieczeństwem wszystkich innych państw europejskich” (§ 9). „Sojusz może pomóc w utwierdzaniu [fostering] poczucia bezpieczeństwa i ufności tych państw, tym samym wzmacniając ich zdolność do wypełniania ich zobowiązań odnoszących się do KBWE oraz do uczynienia demokratycznych przemian nieodwracalnymi” (§ 10). Sojusz zapowiedział „rozwój bardziej zinstytucjonalizowanych stosunków”, w tym regularne spotkania na różnych poziomach, przede wszystkim zaś zdecydował o utworzeniu Północnoatlantyckiej Rady Współpracy będącej „dorocznym spotkaniem” zaproszonych państw nieczłonkowskich z Radą Północnoatlantycką (§ 11). Członkowie Sojuszu wskazywali (§ 12), że „konsultacje i współpraca skupią się na bezpieczeństwie i kwestiach pokrewnych, w których Sojusznicy mogą podzielić się swym doświadczeniem i znajomością rzeczy [...]”.
Wyniki „szczytu” rzymskiego były rezultatem pewnego kompromisu osiągniętego wśród członków Sojuszu. Pod wpływem Francji i innych państw propozycje Bakera i Genschera nie mogły pójść dalej. Francja raczej pomniejszała znaczenie nowej Rady i była niechętna powierzaniu jej spraw bezpieczeństwa, skoro – wg Paryża – sojusz miał i ma funkcje w dziedzinie obrony nie zaś bezpieczeństwa. Francja sprzeciwiała się udziałowi struktur NATO w realizacji zadań Rady Współpracy. Belgia, Holandia i Luksemburg obawiały się, że Rada i jej działalność mogą osłabić sam Sojusz i ograniczyć rolę KBWE. Jednocześnie państwa te nie przeciwstawiały się włączeniu struktur Sojuszu w prace Rady. Co się tyczy KBWE, Niemcy chciały widzieć Radę jako wsparcie dla KBWE w sferze bezpieczeństwa. Podobnie na rzecz patrzały Włochy. Jednocześnie dawano nam do zrozumienia, że Rada nie jest narzędziem rozszerzenia NATO na wschód – rozszerzenie takie nie wchodzi w rachubę.
Byli jednak członkowie Sojuszu, którzy nie podzielali tego stanowiska i jeszcze przed „szczytem” rzymskim szli dalej (przemówienie premiera Kanady Briana Mulroneya na Uniwersytecie im. Stanforda w Palo Alto w Kalifornii w dniu 1 października 1991 r.). Co ważniejsze, z otrzymywanych przez MSZ wiadomości wynikało, że pogląd USA na rozszerzenie członkostwa NATO ewoluował na naszą korzyść.
Pod datą 4 grudnia 1991 r. skierowałem do sekretarza stanu Bakera list poświęcony nowemu etapowi naszej współpracy z NATO i naszych oczekiwań wobec tej Organizacji. W odpowiedzi Departament Stanu sygnalizował zbieżność ich propozycji z moimi. W dniu 16 grudnia 1991 r. (czyli na krótko przed inauguracyjnym posiedzeniem Rady Współpracy) pisał do mnie Baker, obszernie przedstawiając plan działania wynikający z postanowień „szczytu” rzymskiego. Baker zaznaczał, że chodzi mu o uczynienie tych postanowień „operacyjnymi” oraz o rozszerzenie dotychczasowego programu łączności między NATO i państwami nieczłonkowskimi (liason program); program ten – pisał Baker – „jest konkretnym wyrazem naszego stosunku opartego na współpracy” (cooperative relationship).
Tak więc, nie naruszając swej funkcji obronnej, Sojusz stawiał przed sobą pewne zadania w zakresie bezpieczeństwa w Europie. W naszym stanowisku, które przedstawialiśmy członkom NATO po „szczycie” rzymskim a przed inauguracją NACC, aprobowaliśmy ten kierunek rozwoju Sojuszu. Według nas Sojusz winien stać się ważnym stabilizatorem sytuacji w Europie Środkowej i Wschodniej. Współpraca pomiędzy NATO a państwami tej części kontynentu powinna być skuteczna, a ciężar oddziaływania NATO na ten obszar poważny. Sugerowaliśmy, iżby Sojusz miał wgląd w sprawy tego obszaru. Jednocześnie przyłączaliśmy się do poglądu Zachodu, iż należy zapobiegać izolacji lub samoizolacji istniejącego jeszcze wówczas ZSRR (a niebawem Rosji).
Uważaliśmy, że można już mówić o przestrzeni wspólnego bezpieczeństwa (common security space). W naszym przekonaniu dokument, który miał być przyjęty na pierwszym posiedzeniu Północnoatlantyckiej Rady Współpracy powinien „pogłębiać poczucie wspólnoty oraz współodpowiedzialności za bezpieczeństwo”. Było to jeszcze jednym wyrazem naszego stałego i systematycznego dążenia, iżby Sojusz zaangażował się w utrzymanie przemian jakie nastąpiły i następowały w naszym regionie. Jednocześnie byliśmy świadomi faktu, że nasz cel, mianowicie pogłębiona współpraca z NATO, budzi opory nie tylko na Wschodzie, lecz także na Zachodzie.
Na inauguracyjnym posiedzeniu Północnoatlantyckiej Rady Współpracy w dniu 20 grudnia 1991 r. w Brukseli reprezentowanych było szesnastu członków NATO oraz Bułgaria, Czechosłowacja, Estonia, Litwa, Łotwa, Polska, Rumunia Węgry i ZSRR. W trakcie spotkania nadeszła wiadomość o rozwiązaniu ZSRR. Nie muszę dodawać, że dla delegacji polskiej (której przewodniczyłem) była to chwila osobliwa, także ze względu na miejsce, w którym wiadomość otrzymaliśmy (Kwatera Główna NATO). Miałem poczucie istotnej zmiany, po trzech wiekach presji jednolitego imperium u naszej ściany wschodniej, a także poczucie pewnej nieadekwatności – wobec nowej sytuacji – tego, co nas aktualnie w Brukseli zgromadziło.
Póki co powstanie Rady uważałem za wyraz większej otwartości Sojuszu wobec państw Europy Środkowej i Wschodniej, o co przez minione dwa lata systematycznie zabiegałem. Przyszłość Rady trudno było określić. Sekretarz stanu Baker szczególnie wskazywał na zainteresowanie Sojuszu w budowaniu wspólnoty państw „od Vancouveru do Władywostoku” – czy zadanie to nie było zbyt ambitne i jaka mogła tu być rola Rady? Zadawaliśmy sobie jeszcze inne pytanie: czy powstanie Rady można traktować jako wstęp do przyjęcia przez Sojusz, przynajmniej w pewnym stopniu, odpowiedzialności za bezpieczeństwo obszarów europejskich leżących poza traktatowym zasięgiem Sojuszu? W każdym razie z naszego punktu widzenia należało wykorzystać Radę dla rozbudowy już istniejących i tworzenia nowych powiązań między Polską a Sojuszem. Rada bowiem – w zamyśle jej inicjatorów i zgodnie z deklaracją przyjętą na pierwszym posiedzeniu – miała być uzupełnieniem dotychczasowego instrumentarium na rzecz nowego i trwałego ładu pokojowego w Europie (KBWE, NATO, Wspólnota Europejska, Unia Zachodnioeuropejska i Rada Europy). Deklaracja zapowiadała rozwój konsultacji i współpracy oraz udział partnerów z Rady w niektórych programach NATO.
Formuła NACC nie uwzględniała jednak rzeczywistej różnorodności objętego przez nią obszaru – pod względem stabilności, problemów i dążeń poszczególnych państw. Nam chodziło o możliwie najściślejszą współpracę między krajami Trójkąta Wyszegradzkiego a Sojuszem. Robiliśmy wszystko, ażeby nasze postulaty zmierzające do wiązania się z Sojuszem nie uległy rozcieńczeniu w ciele obejmującym bardzo różnych partnerów, zwłaszcza po zaproszeniu do Rady także azjatyckich sukcesorów ZSRR (marzec 1992 r.). W gruncie rzeczy Rada rozszerzając się ponad wszelką miarę sama się osłabiła.
Niemniej Rada stawała się płaszczyzną, na której nasze stosunki z Sojuszem ulegały pogłębieniu i poszerzeniu. Podobnie rzecz się miała w przypadku pozostałych państw Trójkąta Wyszegradzkiego. Współpraca dotyczyła różnych sektorów – wojskowego, gospodarczego, naukowego oraz informacyjnego. Były to możliwości, które należało maksymalnie wykorzystać. Z drugiej strony nastawiony byłem raczej sceptycznie do pomysłu, iżby członkowie Grupy Wyszegradzkiej zabiegali o coś w rodzaju członkostwa stowarzyszonego w Sojuszu. Traktat Północnoatlantycki i uchwały Rady Sojuszu nie przewidywały takiej formy uczestnictwa w nim; wówczas (początek roku 1992) było jeszcze za wcześnie, aby móc realizować tak silne rozróżnienie na korzyść trzech państw w obrębie nowej Rady. Ponadto pomysł członkostwa stowarzyszonego, niezależnie od swej nierealności i niejasności, mógł dodatkowo utwierdzić członków Sojuszu w przekonaniu, że jego jednoznaczne i pełne rozszerzenie na Wschód nie wchodzi w rachubę i jest aksjomatem: możliwe są tylko rozwiązania inne, z natury rzeczy zastępcze. Tymczasem naszym zdaniem pucz Janajewa i niepewność sytuacji na obszarze byłego ZSRR czyniły z członkostwa realny cel polityczny, choć wciąż na dalszą metę, zważywszy opory ze strony NATO; lecz wszelkie kroki prowadzące do tego celu były pożądane. Otóż obawiałem się, że gdyby Sojusz zdecydował się stworzyć członkostwo stowarzyszone jako osobną kategorię, mogłoby się na tym skończyć. Natomiast dążyłem do uzyskania dla Polski (łącznie z Czechosłowacją i Węgrami) pozycji tzw. kraju podobnie myślącego (like–minded country) – znalezienie się w tej kategorii ułatwiało posuwanie się na drodze do członkostwa.
O tych i innych kwestiach miałem niebawem sposobność obszernie rozmawiać w Waszyngtonie w dniu 24 stycznia 1992 r. z gen. Brentem Scowcroftem, doradcą prezydenta George’a Busha do spraw bezpieczeństwa narodowego (było to po zakończeniu dwudniowej Konferencji Koordynacyjnej poświęconej pomocy dla państw powstałych na obszarze b. ZSRR). Scowcroft doskonale rozumiał powody naszego dążenia do wiązania się z Sojuszem i do liczenia na jego wsparcie.
W dniu 10 marca 1992 r. uczestniczyłem (wraz z Jerzym Milewskim, sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Narodowego) w II spotkaniu Północnoatlantyckiej Rady Współpracy; na posiedzeniu tym przyjęty został „plan pracy na rzecz dialogu, partnerstwa i współpracy”. Poprzedniego wieczoru byłem gościem holenderskiego ministra spraw zagranicznych Hansa van den Broeka – od ubiegłego roku datował się dobry i regularny kontakt między nami. Teraz, w przeddzień posiedzenia Rady, mieliśmy okazję do szczegółowej wymiany poglądów na rolę NATO w Europie Środkowej. W konkluzji van den Broek stwierdził, że państwa Trójkąta Wyszegradzkiego objęte są już „ochronnym wpływem” Sojuszu (protective influence). Była to formuła mniej zobowiązująca niż gwarancje, ale w gruncie rzeczy, w zależności od okoliczności, mogła mieć te same skutki. Minister holenderski formułował stanowisko Sojuszu, nie zaś tylko swego państwa; uzyskanie tego typu zapewnienia uważałem za istotny postęp w angażowaniu się NATO na rzecz naszego bezpieczeństwa.
Jednocześnie zapewnienie to potwierdził Sekretarz Generalny NATO przemawiając trzy dni później (12 marca 1992 r.) w Warszawie na seminarium zorganizowanym wspólnie przez NATO i Polskę. Seminarium poświęcone było stosunkowi Sojuszu do bezpieczeństwa środkowoeuropejskiego (Security in Central Europe: Central European and NATO Perspectives). Odchodząc od przygotowanego i rozdanego już tekstu Wörner powiedział: „Nie jesteście odrzucani. Nie będziecie zostawieni sami sobie – ani dzisiaj ani jutro. Nic nie zastygło w kamieniu, lecz [proces ten] musi wiązać się z [całościowym] rozwojem”.
Można zatem powiedzieć, że już wkrótce po utworzeniu Północnoatlantyckiej Rady Współpracy, niezależnie od różnych jej ograniczeń, nasze związki z NATO zacieśniały się krok po kroku i każdy udany krok był mocną podstawą do uczynienia następnego (w ten sposób określiłem naszą politykę dochodzenia do Sojuszu w przemówieniu wygłoszonym na wspomnianym seminarium w Warszawie).
W tej sytuacji całkowitym zaskoczeniem było wysunięcie przez prezydenta Lecha Wałęsę idei, iżby państwa Europy Środkowej i Wschodniej zastanowiły się nad powołaniem dwóch nowych organizacji. Byłyby one do pewnego stopnia odpowiednikiem odnośnych organizacji zachodnich i dlatego Wałęsa określił je mianem EWG-bis oraz NATO-bis. Co więcej, Wałęsa nie wspomniał o tej idei ani mnie ani nikomu innemu z MSZ, lecz przedstawił ją swym rozmówcom zagranicznym. Podobno pierwszym z nich był prezydent Włoch, Francesco Cossiga, który nieoficjalnie rozmawiał z Wałęsą w dniu 29 marca 1992 r. podczas przejazdu przez Warszawę. Tego samego dnia Wałęsa, któremu towarzyszyłem, udał się z oficjalną wizyta do Niemiec. Nazajutrz w pierwszej rozmowie z prezydentem Richardem von Weizsäckerem, ku zdziwieniu wszystkich obecnych (a zwłaszcza niemieckiego ministra spraw zagranicznych Hansa–Dietricha Genschera), prezydent Wałęsa począł mówić o potrzebie powołania do życia EWG-bis i NATO-bis. Z jego wywodu wynikało, że główną przyczyną jest brak gotowości Zachodu do przyjęcia Polski i innych nowych demokracji do Wspólnoty Europejskiej i Sojuszu. Szczegółów Wałęsa nie precyzował.
Jednocześnie podczas swej wizyty w Niemczech prezydent Wałęsa mówił o tym, że „[p]rzez Niemcy wiedzie droga do Europy nie tylko dla nas”. Podkreślał też istnienie „wyraźnej wspólnoty interesów Polski i Niemiec” (czyli – dodam – polityki sformułowanej jeszcze w r. 1990). Te słowa Wałęsy raczej potwierdzały nasze dążenie do wejścia do organizacji zachodnich, bez tworzenia czegokolwiek zastępczego lub przejściowego w Europie środkowowschodniej. Jednak nieokreślone NATO-bis i EWG-bis, nawet gdy Wałęsa zaznaczał, że mają one doprowadzić nas do organizacji zachodnich, wskazywały na inny kierunek. Powstawała niejasność.
Abstrahując od otwartego dążenia Polski do członkostwa we Wspólnocie Europejskiej (a niebawem Unii Europejskiej) – co nie jest przedmiotem niniejszego wykładu – byłem przeciwny wszystkiemu, co mogłoby nas oddalać od Sojuszu, przeszkadzać we współpracy z nim i stwarzać przeszkody na drodze do członkostwa, który to cel krystalizował się i powoli stawał się realny. W r. 1992 deklarowałem już publicznie, że członkostwo jest naszym postulatem. Uważałem, że pod tym względem nie ma miejsca na zmianę naszej polityki, co zaraz powiedziałem obecnemu także w Niemczech Januszowi Ziółkowskiemu, sekretarzowi stanu w Kancelarii Prezydenta zajmującemu się sprawami międzynarodowymi. Również zaraz (tj. tego samego dnia, czyli 30 marca) poleciłem właściwemu dyrektorowi w MSZ rozesłanie do wszystkich placówek tekstem otwartym stosownego wyjaśnienia.
Miejsce Rosji w tych nieokreślonych porozumieniach państw Europy Środkowej i Wschodniej nie było wiadome. Gdyby Rosja miała wejść do NATO-bis, byłoby to odtwarzanie Układu Warszawskiego, który przed niespełna rokiem jego strony szczęśliwie i raz na zawsze rozwiązały. Gdyby natomiast nowy twór Rosję pomijał (co raczej należało przypuszczać) – tym samym nawiązując do dawnej koncepcji „Międzymorza” – istniało duże prawdopodobieństwo, że Moskwa potraktuje całe przedsięwzięcie jako antyrosyjskie, co rykoszetem odbiłoby się na naszych stosunkach, także z Zachodem.
Przez pewien czas wspominany wyżej min. Milewski z prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego podtrzymywał zamiar utworzenia NATO-bis i EWG-bis, mimo dystansu rządu i zwłaszcza MSZ. Gdy z Kancelarii Prezydenta wyszedł już pewien projekt działania w sprawie EWG, niezwłocznie udałem się do prezydenta i miałem z nim zasadniczą rozmowę. Wskazałem, iż próba montowania jakiegokolwiek wschodniego odpowiednika utworzonej już wówczas Unii Europejskiej zaszkodzi naszym staraniom o członkostwo w Unii, a w każdym razie je skomplikuje i opóźni. Podobne argumenty przemawiały przeciwko NATO-bis. Prezydent, nie bez pewnego oporu i zawodu, zgodził się z tym punktem widzenia, orientował się zresztą, że jego idea nie spotkała się z zainteresowaniem u ewentualnych partnerów. Niebawem prezydent miał stać się orędownikiem naszego szybkiego wejścia do NATO.
Nawiasem dodam, że później też nie miałem trudności w przekonaniu prezydenta Wałęsy, iżby odrzucić plan ówczesnego prezydenta Ukrainy Leonida Krawczuka polegający na utworzeniu „strefy bezpieczeństwa” w Europie Środkowej i Wschodniej, mianowicie pasa państw od Estonii do Bułgarii (łącznie z Austrią, mimo że ma ona status państwa wieczyście neutralnego). Było zresztą pewne, że taka strefa nie powstanie, a to wobec licznych rozbieżności między ewentualnymi uczestnikami. Ugrupowanie proponowane w r. 1993 przez Krawczuka, nawet gdyby powstało, nie byłoby spójne i dalekie byłoby od tych szans, jakie w zakresie bezpieczeństwa dawało nam wiązanie się z Zachodem. W tamtym czasie stosunki między Moskwą i Kijowem były napięte i projekt Krawczuka był wymierzony przeciwko Rosji.
Podczas pobytu w Waszyngtonie (13-16 kwietnia 1992 r.) premier Jan Olszewski poruszył sprawę naszego członkostwa w NATO.
W dorocznym exposé na temat polityki zagranicznej wygłoszonym w Sejmie 8 maja 1992 r., mówiąc o naszych stosunkach z Sojuszem Północnoatlantyckim, wskazałem, że ich celem jest „stopniowe i faktyczne włączanie Polski w system bezpieczeństwa tego Sojuszu. Członkostwo jest celem perspektywicznym”. Była to pierwsza urzędowa i publiczna zapowiedź w tej mierze. Z uwagi na przebieg rozmów polsko-rosyjskich w Warszawie w następnym roku (niżej rozdz. XI) nie od rzeczy będzie zaznaczyć, że współcześnie ta wypowiedź nie spotkała się z żadną reakcją w Moskwie, a w szczególności podczas wizyty prezydenta Wałęsy jeszcze w tym samym miesiącu.
W grudniu 1992 r. wraz z ministrami spraw zagranicznych Austrii, Słowenii i Węgier uczestniczyłem w delegacji, która udała się do ONZ w Nowym Jorku i do Białego Domu w Waszyngtonie, aby przekonywać o konieczności wojskowej akcji w konflikcie w Bośni i Hercegowinie. Przy tej okazji miałem rozmowę z sekretarzem stanu Laurence'm Eagleburgerem (18 grudnia 1992 r.). Poruszając sprawę naszych stosunków z Sojuszem mówiłem o potrzebie „integracji Polski z NATO” oraz o potrzebie poszerzenia obszaru stabilności i przewidywalności w Europie. W rozmowie uczestniczył m. in. ambasador USA przy NATO R. Bartholomew. Rozmówcy amerykańscy generalnie zgodzili się z naszym stanowiskiem.
Oznaczało to, że po poprzednich fazach w stosunkach Polski z NATO mamy sytuację, przynajmniej co się tyczy Stanów Zjednoczonych, w której Polska (a także Czechy i Węgry) wchodzą w zakres bezpośredniego zainteresowania Sojuszu.
Potwierdzeniem tej interpretacji były wypowiedzi Sekretarza Generalnego NATO Wörnera. Po spotkaniu z premier Hanną Suchocką w Davos na początku roku 1993 Wörner zapewniał, że Polska będzie jednym z pierwszych państw, które będą przyjęte do NATO, jeśli powstaną odpowiednie warunki do rozszerzenia Sojuszu. O ewentualności przyjęcia nowych członków Wörner mówił podczas spotkania, jakie z nim miałem 9 marca 1993 r. w Brukseli. Wörner nie unikał już publicznych wzmianek o otwarciu Sojuszu na nowych członków.
W sejmowym exposé z 29 kwietnia 1993 r., wskazując, że stowarzyszenie Polski z Unią Europejską „jest bardzo istotnym składnikiem naszej polityki bezpieczeństwa”, podkreśliłem, że „powiązania z Sojuszem Północnoatlantyckim nadal wyznaczają główny nurt działań polskiej dyplomacji w budowaniu zewnętrznych przesłanek naszego bezpieczeństwa”. Z tego względu obszernie omówiłem stosunki z NATO. W szczególności odnotowałem „oznaki zwiększonej gotowości niektórych państw Sojuszu na rozważenie kwestii jego rozszerzenia na Europę Środkową” i przypomniałem, że „naszym celem strategicznym pozostaje wejście do Sojuszu”.
Przejdę teraz do wizyty prezydenta Rosji Borysa Jelcyna w Warszawie w dniach 24-26 sierpnia 1993 r.
Przyjazd Jelcyna był – ściśle mówiąc – rewizytą w związku z pobytem Wałęsy w Moskwie w maju 1992 r. Podróż Wałęsy była krokiem milowym na drodze do normalizacji naszych stosunków z Rosją i do ustanowienia z nią szerokiej współpracy. Po rozmowach moskiewskich pewne elementy współpracy były przedmiotem rozmów polsko-rosyjskich w różnych zespołach i na różnych szczeblach. Przygotowana na wizytę prezydenta Rosji deklaracja obu państw miała dać wyraz rozbudowanej współpracy.
Przed przylotem Jelcyna odbyła się w Belwederze pod przewodnictwem prezydenta Wałęsy narada w gronie szerszym niż to normalnie bywało przed wizytami na tym szczeblu (obecny był m. in. wicepremier Henryk Goryszewski). Po wyjściu uczestników narady zapytałem Wałęsę, czy nie widzi on potrzeby omówienia ze mną aktualnego stanu naszych stosunków z NATO i naszej pod tym względem polityki w najbliższych miesiącach. Przypuszczałem bowiem, że delegacja rosyjska może poruszyć ten temat. Ku mojemu zaskoczeniu Wałęsa odpowiedział, że nie musimy rozmawiać o NATO, ponieważ zna wszystkie istotne elementy zagadnienia, wie zatem, jak w tej sprawie z Jelcynem dyskutować (wcześniej prezydent otrzymał z MSZ obszerny materiał informacyjny).
Jelcyn przybył do Warszawy 24 sierpnia 1993 r. wczesnym wieczorem. Towarzyszyła mu bardzo silna delegacja: I wicepremier Oleg I. Łobow, minister spraw zagranicznych Andriej W. Kozyriew, minister obrony gen. Paweł S. Graczow, I pełnomocnik prezydenta do spraw międzynarodowych Wiktor W. Iliuszyn, ambasador rosyjski w Warszawie Jurij B. Kaszlew oraz szef administracji Obwodu Kaliningradzkiego Jurij S. Matoczkin. Ponadto przyjechało wielu doradców, w tym doradca prezydenta Dmitrij B. Rurikow, oraz 54 oficerów ochrony.
Wkrótce po przylocie Jelcyn udał się na zaproszenie Wałęsy na kolację w Helenowie; obecny był na niej szef Kancelarii Prezydenta RP min. Mieczysław Wachowski. W oficjalnym, zresztą poufnym, programie wizyty kolacja ta nie była odnotowana, poza dość enigmatyczną wzmianką „19.00 – wyjazd Prezydenta FR Pana B. Jelcyna (program prywatny)” i poza wskazaniem, że do warszawskiej rezydencji Jelcyna o tej porze przybywa min. Wachowski.
To, czy określenie 'program prywatny' trafnie opisywało naturę biesiady w Helenowie, osądzą słuchacze mego wykładu. Trzymając się chronologii wydarzeń z tamtego wieczora, przynajmniej z mojej perspektywy, najpierw powiem, że jednocześnie (rzecz jasna, w innym miejscu, mianowicie na Foksalu w pałacu MSZ) moim gościem był min. Kozyriew. Spotkaliśmy się na kolacji w niedużym gronie jego i moich współpracowników. Mówiliśmy o sprawach międzynarodowych i o stosunkach polsko-rosyjskich. Ze swej strony nie poruszyłem kwestii naszych kontaktów z NATO i naszych zamiarów na przyszłość w tej mierze. Natomiast min. Kozyriew podjął ten temat i odniosłem wrażenie, że dla niego był to główny punkt rozmowy. Twierdził on, że Polska powinna zachować równy dystans od państw NATO oraz od Rosji co się tyczy powiązań sojuszniczych i współpracy wojskowej. Obszernie zachwalał walory takiej polityki, a swój wywód demonstrował ustawiając kieliszki na stole w równej od siebie odległości. Tym samym Kozyriew wracał tu do niespełnionego żądania ZSRR z roku 1991 (rozdz. V), aby – mimo wyjścia z bloku sowieckiego – Polska ograniczyła swą swobodę w zakresie zawierania sojuszy i stacjonowania obcych wojsk na swym terytorium. Wywiązała się między nami polemika (zresztą utrzymana w uprzejmym tonie). Wskazałem na stabilizującą rolę Sojuszu Północnoatlantyckiego w zmienionej od 1989 r. sytuacji europejskiej; rola ta sprawia, że Polska i inne państwa Europy Środkowej zainteresowane są członkostwem w NATO. Mimochodem zauważyłem, że polityka równego dystansu w latach trzydziestych nie powiodła się (dając w rezultacie izolację Polski), choć trudno byłoby porównywać dwie różne sytuacje – tamtą i obecną. Istotne było to, że mój rozmówca przeciwny był polskiemu członkostwu w NATO; można było przyjąć, że jego stanowisko było reakcją na cytowane wcześniej exposé sejmowe sprzed blisko czterech miesięcy (rozdz. X).
Fakt, że w rozmowie z Kozyriewem nie ja poruszyłem sprawę NATO (a następnie, gdy uczynił to Kozyriew, unikałem języka, który mógłby sugerować pytanie się Rosji o zdanie), miał swe przyczyny. Jedną z nich był nasz własny plan działania. Aktualnie bowiem zastanawialiśmy się w Ministerstwie Spraw Zagranicznych nad krokami wobec NATO. W szczególności – po konsultacjach z naszymi partnerami w Trójkącie Wyszehradzkim (po niedawnym podziale Czechosłowacji – Czworokącie), a przed regularnym szczytem NATO odbywanym zwykle w końcu roku – zamierzaliśmy zwrócić się do Sojuszu o zapoczątkowanie rozmów na temat naszego członkostwa. Nie wykluczałem oczywiście rozmów informacyjnych z naszymi wschodnimi sąsiadami, w tym z Rosją, jednak w danym czasie uważałem wszelką naszą inicjatywę za przedwczesną. W perspektywie MSZ kolejność działań musiała być inna.
Tymczasem w Helenowie prezydent Wałęsa wystąpił z inicjatywą, której nie oczekiwałem (i o której wcześniej nic mi nie powiedział), mianowicie postanowił uzyskać od prezydenta Jelcyna oświadczenie, że Rosja nie sprzeciwia się przystąpieniu Polski do Sojuszu. Oświadczenie to byłoby włączone do wynegocjowanej już przez strony deklaracji polsko-rosyjskiej; program wizyty przewidywał jej podpisanie w następnym dniu (tj. 25 sierpnia). O tym nieoczekiwanym wyniku spotkania Wałęsa - Jelcyn dowiedziałem się od min. Wachowskiego, gdy zatelefonował do mnie do domu o północy. Wachowski wskazał, że zgoda Jelcyna jest pełna. Rzeczywiście, formuła przyjęta w Helenowie, nawiązując do zamiaru Polski wstąpienia do NATO, obejmowała stwierdzenie Jelcyna, że „taka decyzja sprzyja stabilizacji politycznej w Europie i nie jest sprzeczna z interesem Rosji”.
Teraz należało wprowadzić tę formułę do gotowej już deklaracji. Takie było polecenie obu prezydentów. Pozostało na to kilka godzin. W tym celu w nocy z 24 na 25 sierpnia, bezpośrednio po zakończeniu kolacji w Helenowie, podsekretarz stanu w MSZ Iwo Byczewski, otrzymawszy wiadomość od min. Wachowskiego o całej sprawie, zorganizował spotkanie przedstawicieli obu stron. Oprócz min. Byczewskiego, który spotkaniu przewodniczył, z ramienia Polski uczestniczyli w nim podsekretarz stanu Robert Mroziewicz oraz – z Kancelarii Prezydenta RP – min. Wachowski i rzecznik prezydenta Wałęsy min. Andrzej Drzycimski; Rosję reprezentowali ambasador Kaszlew i doradca prezydenta Jelcyna Rurikow (być może, iż – oprócz tłumacza lub tłumaczy – obecne były jeszcze inne osoby z obu stron).
Tutaj pojawiła się pierwsza zasadnicza trudność. Rosyjscy rozmówcy odrzucili tekst przyjęty w Helenowie. Ambasador Kaszlew podkreślał, iż mimo końca zimnej wojny NATO pozostaje siłą wobec Moskwy nieprzyjazną i nie może być mowy o rosyjskiej zgodzie na rozszerzenie Sojuszu. Jednak po dyskusji, zważywszy zgodność prezydentów, przedstawiciele rosyjscy aprobowali nowe brzmienie tekstu, mimo że im nadal nie odpowiadało, a polscy trochę ustąpili. Według nowego tekstu Jelcyn przyjmuje „ze zrozumieniem” wyjaśnienia prezydenta Wałęsy dotyczące polskiego stanowiska wobec NATO i podkreśla, że „ta decyzja suwerennej Polski nie byłaby sprzeczna z procesem integracji ogólnoeuropejskiej, w tym z interesami Rosji”. Następnie powstała inna trudność. Rosyjscy uczestnicy nocnej rozmowy nie godzili się na włączenie przyjętej formuły do deklaracji uważając, że wystarczy, gdy będzie ona przedmiotem odrębnego komunikatu. W końcu Rosjanie ustąpili także w tej materii.
Informując mnie rano 25 sierpnia o wyniku nocnej sesji z Rosjanami min. Byczewski słusznie nazwał zrewidowaną formułę „stylistycznym potworkiem”. Dodałbym zresztą, że nie tylko stylistycznym. Owszem, do pewnego stopnia Unia Europejska i NATO – jeśli patrzeć na nie w szerokiej perspektywie politycznej – uzupełniały i wraz z innymi organizacjami należały do europejskiego systemu bezpieczeństwa . Lecz wiązanie członkostwa w NATO z integracją europejską nie miało sensu; w integracji uczestniczą państwa, które do Sojuszu nie należą, a kwestia jakiejkolwiek sprzeczności między integracją europejską i rozszerzeniem NATO w ogóle nie powstawała.
W gruncie rzeczy takie lub inne sformułowanie nie miało większego znaczenia. Istota rzeczy polegała na rosyjskiej zgodzie. Tymczasem jeszcze tego samego rana stało się jasne, ze ministrowie Graczow i Kozyriew są zdecydowanie przeciwni zgodzie Rosji na członkostwo Polski w NATO i przekonali Jelcyna, że oświadczenie złożone przez niego w Helenowie należy uznać za niebyłe.
Oficjalnie powitanie Jelcyna przewidziane było 25 sierpnia o godz. 9 na dziedzińcu belwederskim, po czym planowane były rozmowy plenarne, po nich zaś podpisanie deklaracji i siedmiu umów odnoszących się do współpracy gospodarczej i innej. Program przeznaczał orientacyjnie tylko ok. jednej godziny na te rozmowy. Na powitaniu i podpisaniu urzędowych dokumentów obecni byli reporterzy radia i telewizji.
Przyjechałem do Belwederu odpowiednio wcześniej, aby powiadomić prezydenta o wszystkim, co nastąpiło po kolacji w Helenowie. Rozmawialiśmy w westybulu Belwederu, czekając na Jelcyna. Prezydent był bardzo niezadowolony z przyniesionych przeze mnie wiadomości.
Przekonywałem Wałęsę, iżby – wobec powstałej sytuacji – zamknąć sprawę i nie forsować żadnej z formuł, lecz zadowolić się ogólniejszym tekstem (np. że prezydenci przedyskutowali kwestię członkostwa Polski w NATO). Wskazałem, że postulat dotyczący członkostwa Ministerstwo Spraw Zagranicznych jeszcze przed wizytą Jelcyna zdecydowało w formalnym dokumencie niebawem przedstawić Sojuszowi, wychodząc poza dotychczasowe nasze z nim konsultacje i poza nasze jednostronne życzenia i zamiary. Wskazywałem prezydentowi, że jego rozmowa z Jelcynem sprawiła, że obecnie Rosja została oficjalnie i bezpośrednio przez Polskę powiadomiona o naszym zamiarze wobec NATO (zamiarze, o którym i tak już wiedziała). Twierdziłem, że zarówno rozmowa prezydentów jak i podniesienie sprawy przez Kozyriewa podczas spotkania ze mną powinno zamknąć kontakty z Rosją ten temat, przynajmniej z naszej strony (nie będziemy się uchylać od przedstawienia naszego stanowiska, gdyby Rosja do sprawy wróciła). Nasza inicjatywa wobec NATO nie wymaga aprobaty Rosji i nie powinniśmy stwarzać wrażenia, że o tę aprobatę zabiegamy.
Wałęsa zgodził się ze mną tylko w jednym punkcie: nie pytamy się Rosjan o zgodę. Poza tym uznał, że skoro Jelcyn poprzedniego dnia w swobodnej rozmowie zajął definitywnie określone stanowisko, jego nagła zmiana nie może być przez nas po prostu przyjęta do wiadomości. Prezydenta nie przekonał także mój uzupełniający argument, że nawet przeciągnięcie Jelcyna niejako na naszą stronę może okazać się bez znaczenia wobec stanowczego sprzeciwu wojska i kierownictwa polityki zagranicznej. Prezydent zapowiedział, że do sprawy natychmiast powróci.
Rzeczywiście sprawa stosunku Rosji do naszego przyszłego (wówczas raczej tylko ewentualnego) członkostwa w Sojuszu zdominowała rozmowy plenarne w Belwederze. O niczym innym nie było mowy. Nawiasem mówiąc uważałem, iż w wytworzonych okolicznościach nie był to temat na dyskusję w tak licznym gronie. Sama obecność na sali wielu osób dodatkowo sprzyjała usztywnieniu stanowiska rosyjskiego i wycofaniu się z przyrzeczeń danych w Helenowie, nawet jeśli ograniczona liczba osób zabierała głos (ze strony rosyjskiej Jelcyn, Graczow i Kozyriew, z naszej Wałęsa i ja).
Rozmowa była burzliwa i przeciągała się. W sali obok czekali goście i dziennikarze. Mogli domyślać się, że pojawiły się trudności.
W uzupełnionej deklaracji figurowały już następujące dwa zdania:
„Prezydenci poruszyli kwestię zamiaru przystąpienia Polski do NATO. Prezydent Lech Wałęsa wyjaśnił znane stanowisko Polski w tej sprawie, co zostało przyjęte ze zrozumieniem przez Prezydenta Borysa Jelcyna.”
Teraz, mimo oporu gen. Graczowa i min. Kozyriewa, Wałęsa przekonał Jelcyna, że należy je uzupełnić o dalsze zdanie:
„W perspektywie taka decyzja suwerennej Polski zmierzająca do integracji ogólnoeuropejskiej nie jest sprzeczna z interesami innych państw, w tym również Rosji.”
Pozostała jeszcze kwestia włączenia tego dodatkowego zdania do tekstu, skoro miał być on zaraz podpisany. Obawiałem się, że jeśli nie dokona się tego natychmiast, odnośne zdanie może nigdy nie trafić do tekstu deklaracji. Nie było czasu na wyjęcie całej strony z oprawionego już dokumentu i zastąpienie jej poprawioną. Podobnie sporządzanie aneksu do deklaracji byłoby czasochłonne i osobne podpisanie go po ceremonii przez prezydenta Rosji mogłoby natrafić na przeszkody. Dlatego przeforsowałem rzecz nie spotykaną we współczesnej technice aktów międzynarodowych, mianowicie ręczne dopisanie dodatkowego zdania, czyniąc to sam na tekście polskim deklaracji wobec wszystkich świadków sygnowania polsko-rosyjskich dokumentów, w świetle jupiterów. Taki sam dopisek jeden z Rosjan sporządził na egzemplarzu w języku rosyjskim.
Wynegocjowana formuła (podobnie jak ta, którą zrodziły nocne rozmowy sprzed kilku godzin) była osobliwa. Przecież rozszerzenie NATO jest czymś innym niż „zmierzaniem” do „integracji ogólnoeuropejskiej”, a to ostatnie pojęcie jest – w tym kontekście – po prostu niejasne. Niemniej cel postawiony przez prezydenta Wałęsę został w danym momencie osiągnięty – Rosja oświadczała, że starania Polski o członkostwo w NATO nie są sprzeczne z interesem rosyjskim.
Jednak ten korzystny dla Polski stan nie przetrwał długo. W liście datowanym 15 września 1993 r. i skierowanym do przywódców głównych państw zachodnich prezydent Jelcyn pisał, iż rozumie obawy państw środkowoeuropejskich co się tyczy ich bezpieczeństwa. Jasno jednak stwierdzał, że w tej materii jest zwolennikiem rozwiązania innego niż przynależność tych państw do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Jelcyn proponował zawarcie układu o współpracy między Rosją a Sojuszem. Układ ten objąłby m. in. wspólne gwarancje Rosji i Sojuszu dla bezpieczeństwa państw środkowoeuropejskich, w tym także dla Polski. Czyli Jelcyn wycofał się ze stanowiska zapisanego w deklaracji z 25 sierpnia 1993 r. Rosja nie powiadomiła Polski o treści listu ani o wycofaniu się z odnośnego postanowienia deklaracji. Wszakże treść listu zaraz poznałem.
Gwarancje proponowane przez Jelcyna były dla nas nie do przyjęcia. W lipcu 1990 r., uczestnicząc z paryskiej sesji Konferencji 2+4 w sprawie zjednoczenia Niemiec, odrzuciłem propozycję, według której cztery mocarstwa ponoszące dotąd odpowiedzialność za „Niemcy jako całość” (Francja, Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i ZSRR) miały gwarantować granicę polsko-niemiecką. Polskie doświadczenie wskazywało, że gwarancje Rosji, a potem ZSRR zawsze oznaczały ingerencję w sprawy polskie. A co dopiero mówić o gwarancji bardzo szerokiej, ogarniającej całość bezpieczeństwa państwa. Układ proponowany przez Rosję byłby zawarty bez naszego udziału, byłby więc powrotem do nadrzędnej roli mocarstw, co dla Polski z reguły miało fatalne skutki.
Zanegowanie przez Jelcyna tego, co podpisał w Warszawie, nie było dla MSZ zaskoczeniem. Godząc się na włączenie cytowanych wcześniej słów do deklaracji Jelcyn poszedł przeciwko przeważającemu prądowi w polityce rosyjskiej. Reagując na list Jelcyna nasze MSZ wskazywało, że członkostwo w NATO nie może i nie powinno zależeć od zgody Moskwy, choć jednocześnie resort świadomy był faktu, że dla licznych państw należących do Sojuszu sprzeciw Rosji ma swą wagę. MSZ podkreślało, że rozszerzenie NATO m. in. na Polskę sprzyja także celom i interesom Sojuszu. Rzecz jest pomiędzy NATO a kandydatem na członka, aczkolwiek Polska rozumie wszystkie uwarunkowania związane z jej dążeniem do otwarcia Sojuszu na Europę Środkową.
Przyspieszone wybory do Sejmu i Senatu we wrześniu 1993 r. przyniosły przegraną stronnictwom politycznym tworzącym koalicyjny rząd pod przewodnictwem Hanny Suchockiej. Pod datą 25 października 1993 r., czyli w ostatnim dniu kierowania przez mnie resortem spraw zagranicznych, napisałem obszerny list do Manfreda Wörnera – Sekretarza Generalnego NATO. W liście tym przedstawiłem polską wizję Sojuszu w odmienionej Europie i wyłożyłem główne racje przemawiające za wejściem Polski do niego, wskazując m. in. na brak podstaw do obaw i sprzeciwów rosyjskich. Dalsze prowadzenie naszych starań należało do następnych rządów i ministrów spraw zagranicznych. Merytoryczna reakcja na moje pismo do Wörnera mieściła się w kontaktach urzędowych pomiędzy NATO a nową ekipą rządową w Warszawie. Wörner przesłał mi list pod datą 3 listopada 1993 r. Było to pismo przede wszystkim osobiste, akcentujące nasze doskonałe i przyjazne stosunki oraz bardzo dobrą i bliską współpracę.
Na zakończenie przypomnę, że mój wykład objął wyłącznie lata 1989-1993. W tym okresie polityki zagranicznej niepodległego państwa położone zostały podwaliny pod przyszłe członkostwo Polski w Sojuszu Północnoatlantyckim, a w kategoriach działalności dyplomatycznej – pod systematyczne rozmowy z Sojuszem i z jego uczestnikami w tej kwestii.
W latach 1989-1993 polska polityka wobec Sojuszu przeszła przez kilka etapów.
W pierwszym etapie Polska starała się przekonać Sojusz i jego członków, iżby bezpieczeństwo reformujących się państw Europy Środkowej i ich niepodległość nie były dla Sojuszu obojętne (dotąd były). To stanowisko prowadziło nas do wskazywania Sojuszowi, że winien on traktować tę część Europy jako wspólną strefę bezpieczeństwa. Równocześnie Polska nawiązała stosunki z NATO.
W drugim etapie Sojusz i Polska dochodziły do wspólnego poglądu, iż nasz region, a specjalnie Polska, winny być objęte ochronnym wpływem Sojuszu. Wprawdzie formuła ta pociągała za sobą zobowiązania mniejsze niż normalna gwarancja, niemniej zawierała w sobie pewne elementy tej ostatniej.
Trzeci etap charakteryzował się pogłębioną współpracą z NATO. Polska stopniowo wchodziła w strefę bezpośredniego zainteresowania NATO. Polska poczęła, również formalnie, starać się o przyjęcie do Sojuszu – co nie byłoby możliwe bez wielkiej pracy przygotowawczej w latach 1989-1993, jaka wiązała się z zachodnią orientacją naszego odrodzonego państwa.
Zwłaszcza istotne było tu dobre i nowe ułożenie stosunków z naszymi sąsiadami.
Nawet gdyby Sojusz nie otworzył się później (pod wpływem naszych starań i innych, niezależnych od nas okoliczności), wiązanie się z Zachodem musiało pozostać trzonem polityki polskiej, ponieważ wśród innych wariantów (które odrzucałem) najlepiej służyło naszej racji stanu. Orientacja zachodnia (określana niekiedy mianem europejskiej) mogła mieć różny zakres; zamknięcie się Sojuszu w sobie nie oznaczałoby bynajmniej, że odpadają automatycznie inne powiązania z Zachodem. W szczególności nasze starania o wejście do Wspólnoty Europejskiej były niezależne od zabiegów o członkostwo w Sojuszu, aczkolwiek te dwie sprawy tworzyły pewną całość. Perspektywa wejścia do Wspólnoty (i od r. 1992 do Unii Europejskiej) pojawiła się nawet wcześniej niż w przypadku Sojuszu. Fakt, że członkostwo w NATO stało się prędzej rzeczywistością (1999), podczas gdy przyjęcie do Unii Europejskiej dokonało się pięć lat później (2004) jest już inną kwestią. Dyplomacja ma swe przyspieszenia i opóźnienia.
Kontakt do redaktora serwisu: mm@skubi.net
Kolejne teksty: Jeśli chcesz być informowany o nowych tekstach, możesz
|
Dodaj komentarz Cały wątek i zaawansowane funkcje forum Inne wątki
Zapraszam do dyskusji o polityce zagranicznej Polski by skubi May 27, 2008, 11:07:31 PM
Powrót do strony głównej forum: http://www.skubi.net/forum/index.php?board=1.0
Powrót do artykułów Krzysztofa Skubiszewskiego:
Dodaj komentarz Cały wątek i zaawansowane funkcje forum Inne wątki